sobota, 29 października 2011

Do adopcji, wrzesień 2011


    Od miesiąca jestem w Polsce. Czas piękny, można teraz odkrywać swą ziemię ojczystą jakby na nowo.  Bo człowiek już nie jest ten sam, a gdy człowiek nie ten sam i ziemia też nie ta sama.

   Chciałam do Was specjalnie napisać, rodzice moich dzieci, do naszych padrinos. Jesteście w skale fundamentu życia Peru, które poznałam.

  Rok temu, 6 września wylądowałam w Limie. Lima jest jednym z największych miast świata, jednym z najstarszych miast Ameryki Południowej, kryjącej za swymi ukurzonymi ścianami wieki historii. Miasto w niekończących się korkach, w hałasie uderzającym w głowę, powietrzu, które dusi spalinami w płucach, bezdomnych, o których można się potknąć podczas spaceru w kierunku muzeów i ambasad.

  Z Limy można jechać na południe, znaleźć się na czterech tysiącach metrów, widzieć biel śniegu na szczytach, blask zachodzącego słońca chowającego się za jednym z nich, znaleźć się w tym niesamowicie rześkim, rozrzedzonym górskim powietrzu.

  Można jechać na północny-wschód. Przedzierać się przez gąszcz i wilgoć puszczy amazońskiej, poczuć w oczach dzikość natury widząc błękit motyla wielkości dłoni.

   Ja z Limy wyjechałam na północny-wschód, do Piura. Piura jest miastem pustyni. Pracowałam w brudnym, szarym piachu przy żarze południowego słońca. Szary piasek, w którym tarzały się śmieci. Było to szkło po butelce piwa Brahma, papiery po ciastkach za 1 sol, rozkładający się zdechły rudy kot, stare buty, mokasyny wiszące na przewodach wysokiego napięcia. I te małe kolce ukryte w piachu, wbijające się w nogi, jeśli nie umiałeś dobrze postawić kroku.

   Na tym szarym piachu stały peruwiańskie domy. Czasem nawet dwupiętrowe z cegły. Jeśli jednak wszedłeś w głąb, były to domy z takiej bambusowej wikliny. Któregoś dnia, gdy zawiał wiatr jedna ze ścian takiego domu odpadła. Nie zdziwiło to nikogo poza mną. Wtedy można było zajrzeć do środka piurańskiego domu. Tam na podłodze z ubitego piachu leżał na materacu młody pan domu, czasem obok jego kolejna w życiu kobieta. Z boku trochę butelek po piwie. Nim można łatwo ugasić na chwilę pragnienie miłości na pustyni. Często leżał tak właściwie cały dzień. Żeby jednak coś w życiu robić, przed sobą miał telewizor. Czasem nawet z pięćdziesięcioma kanałami, całkiem niezłej marki. A w nim te słynne brazylijskie telenowele pełne dramatyzmu lub zaciekły mecz piłki nożnej.  Dobre na zaspokojenie peruwiańskiej niesamowitej wrażliwości człowieka przepełnionego emocjami. Obok zaś, a właściwie częściej przed domem, biegało niesamowicie wybrudzone, w podartej koszulce adidasa z darów małe dziecko. Był to chłopiec, Luis Alberto. Przed domem bawił się z kolegami śmieciami w sklep: „Może señorita chce kupić batona?”.  Albo miał też procę zrobioną z patyka, kilka kamieni. Próbował nimi trafić małego ptaszka. Gdzieś obok przechodziła ulicą kilkuletnia dziewczynka w szarej spódniczce, białej bluzeczce, z różowym placakiem i z białą kokardą we włosach.  Była to Alexa idąca do colegio. Lekcje zaczyna o pierwszej. Dalej skręca ona w prawo, ulicę po lewej omijała dużym łukiem. Ja dziś weszłam w tą ulicę bo miałam do rozdania ulotki. Ponoć właściwie lepiej byłoby nie wchodzić, jest to zona roja- czerwona strefa. Tam siedzieli i siedzą chłopaki popalając trawę. Gdy przechodziłam zawsze zaczepiali: „ eeee gringa” („ teeee biała”). Lubili zaczepiać, walnąć kilka komplementów, przejść spojrzeniem od góry do dołu. Ale jeśli to nie była ta uśmiechnięta blondynka, która mieszkała tu u księży, to wyjmowali nóż. Musiałeś wtedy oddać wszystko i jeśli miałeś szczęście potem uciekałeś, a oni odchodzili. Wśród nich był Julio. Miał trochę kręcone, jasne tak rzadkie tam włosy, piegowatą twarz nastolatka, podarte dżinsy, ale buty nike lśniące z daleka. Słuchał z kolegami reggeatonu z boomboksu na  baterie, trzymając w ręku niedopałek maryśki i patrząc lekko przymglonym spojrzeniem.

  Te dzieciaki:  Luis Alberto, Alexa, Julio to moje dzieciaki. Dzieci, które na ten rok powierzył mi Bóg, bym wzięła je pod swą opiekę. Ta trójka przychodziła rzadko do oratorium, był tydzień gdy byli codziennie, były miesiące gdy ich nie było. Był dzień, w tygodniu, gdy wiedziałam, że będą czekać, były dnie, gdy byłam pewna, że się nie zobaczymy.

  Moja praca- opis będzie krótki. Moją częścią Bosconi były dzieci. W zależności od pory roku, pory tygodnia, pory dnia było ich trzydzieści albo było ich sześćset. Byłam tam la chefe (szefowa) pracującą z młodym i leniwym wolontariuszem ze slumsów lub ciepłą i roześmianą panią profesor z uniwersytetu. Byłam nauczycielem tłumaczącym, ile jest 2+2 lub jak nazwać związek o trzech wiązaniach podwójnych, dwóch rozgałęzieniach i jednym potrójnym w drugim odgałęzieniu. Byłam dziewczyną grającą w siatkę, z moim brakiem zdolności uczącą małe dziewczynki jak odbić piłkę. Byłam kucharką smażąca kotlety dla wspólnoty czekającej na dobry obiad w dzień wolny od pracy, piekącą ciasto czekoladowe, niesamowicie puszyste i słodkie by zobaczyć uśmiech na twarzy małego łobuza. Byłam sekretarką układającą zmieniające się co dwa tygodnie listy dzieciaków, bo stałość w slumsach nie istnieje. Byłam też matką dla tej małej rozpłakanej dziewczynki ze zdartym kolanem, która trzeba przytulić lub tego chłopaka, który zamiast się uczyć pajacuje.

  Luis Alberto- lata teraz w obdartym koszulku strzelając do ptaków. Alexa- odrabia lekcje w domu lub podnosi się z łóżka jeśli ma dziś lenia. Julio- jest teraz w Limie w domu dla chłopaków ulicy, nowy i onieśmielony poddaje się z niechęcia rygorowi tego domu. Teraz po śniadaniu zmywa lub gdy skończył odrabia lekcje w sali ciszy. Dwa miesiące temu, trzeciego dnia po tym gdy się zjawił w oratorium porannym. Oglądał wtedy tą książkę ze zdjęciami z puszczy amazońskiej i czytał z trudem podpisy, trochę bez zrozumienia. Pamiętam ten jego uśmiech na twarzy, gdy widział to zdjęcie z małym dzieckiem w buszu. Wtedy też poszła ta iskra, jego człowieczeństwo zostało zauważone. Ma szanse od Boga na życie będąc w domu dla chłopaków ulicy.



 

niedziela, 2 października 2011

Urodziny

Miesiąc czerwiec to miesiąc urodzin. Ile radości daje wzruszenie Padre Pedro gdy na Mszę poranną, którą celebruje przychodzą z ludzie z różnych jego dzieł, w tym moje dzieci. Bo czasem warto porzucić swe obowiązki by cieszyć się w Panu ;) I to jego dziecięce zdziwienie gdy wjechał jego wymarzony rower, ten uśmiech dziecka na twarzy tak surowego człowieka. To wycinanie literek do 4 nad ranem: Feliz Cumpleanos, kilka zdjęć. Radość z rozbicia balonu na głowie samego pastoralisty, wymazanie twarzy tortem, niech pozna na sobie zabawy salezjańskie, przecież to poważna sprawa. Dziękuję Bogu za dar tej rodziny salezjańskiej na rok życia w piachu.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Magnificat



Wielbi dusza moja Pana *
i raduje się duch mój w Bogu,
Zbawicielu moim.
Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy. *
Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia.
Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, *
a Jego imię jest święte.
Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie *
nad tymi, którzy się Go boją.
Okazał moc swego ramienia, *
rozproszył pyszniących się zamysłami serc swoich.
Strącił władców z tronu, *
a wywyższył pokornych.
Głodnych nasycił dobrami, *
a bogatych z niczym odprawił.
Ujął się za swoim sługą, Izraelem, *
pomny na swe miłosierdzie,
Jak obiecał naszym ojcom, *
Abrahamowi i jego potomstwu na wieki.
Chwała Ojcu i Synowi, *
i Duchowi Świętemu.
Jak była na początku, teraz i zawsze, *
i na wieki wieków. Amen.



wtorek, 16 sierpnia 2011

Maria Auxiliadora, Maj 2011


Matko Wspomożycielko,
Tobie dedykuję tego posta :)

                      Zaczynamy nowennę do Maryji Wspomożycielki. Moje dzieci mają konkurs- w niedzielę dostali małe karteczki z dziećmi i Jezusem.Będą tam dostawać pieczątki, każdy dzień jedna więcej. Trzeba mieć minimum pięć. Skuteczność duża- jeden chłopak przewagarował dwa dni- więcej nie chciał, myślę bardzo słusznie (dowiedziałam się po tychże dwóch dniach). Było nas 15-20. Małych rozbrykanych dzieciaków i ja z nimi. Troszkę wcześniej kończyliśmy oratorium tego dnia, potem dzieci szły do domu, czasem uciekały by ich nie zabrać przypadkiem na Mszę a moje dzieci z Bartolome Garelli przydreptywały, czasem wcześnie byśmy mogli razem pograć w piłkę, czasem późno. W zasadzie zawsze wchodziliśmy na nowennę jako jedni z ostatnich, bo tu trzeba odłożyć piłki, tu jeszcze do WC. Ale nic, wchodziliśmy razem, do tej ławki z przodu po lewej stronie. Dla mnie czas ciężkiej pracy. Bo taki mały albo większy szkrab z Bartolome Garelli ostatnie na co ma ochotę to usiąść w miejscu i słuchać. Ale co można wymagać, gdy przychodzi chłopiec, u którego w domu mówi się krzykiem i rękę do bicia podnosi ze zbyt dużą łatwością. I ten to mały łobuz Jeferson przychodzi tu ze swym młodszym rodzeństwem, najmniejszy ma 4 latka i on opiekuje się nimi a ja nim. Obok Estrella, która nie ma matki. Ona raczej się tuli, choć gdy obok znajdzie się jej koleżanka z podbitym w tym czasie lewym oczkiem to i tu porządku nie ma. Wyobraźnia dzieci duża jest. Mamy też nasz dzień, gdy przynosimy dary. Zaangażowani są nasi trzej powyżsi bohaterowie, najlepiej wypada Jeferson w niemiłosiernie brudnym i podartym koszulku, z mina małego złoczyńcy, cóż Bóg właśnie takich upodobał sobie… Po Mszy jeśli nie roznieśli Kościoła i gdy ministrant specjalnie nie schodził by zwrócić im uwagę, czeka ich torba cukierków. I tak już ostatni drepczą do domu o zmroku, czasem im troszkę towarzyszę. Jej ale piękny czas, z nimi już do końca będziemy trwali w szczególnie bliskiej więzi. I ta Estrella, która podsypiając już jednego dnia mówi, że chciałaby by ta nowenna się nie kończyła. I tak przychodzi oczekiwane Święto, w naszych slumsach będzie to niedziela. I tak w żarze słońca, piachu chodzimy w procesji. Moje dzieci stanowią połowę dzieci w procesji, jest ich koło 50. Wszystkie z Bartolome Garelli, mamy swój transparent staranie przygotowany przez Naarę. W tej staranności nigdy nie dorównam peruwianką ;) I tak w skwarze chodzimy z naszą figura Maryji, czasem niewiele słychać, czasem się rozbiegamy. Wokół balony, serpentyny, biegające psy, rozpadające się domy, te zadziwiające buty wiszące na przewodach wysokiego napięcia, wielki napis na drodze zrobiony przez podejrzanych zawsze mototaksistów- zobacz Matko jakie piękne są nasze slumsy… :)

piątek, 29 lipca 2011

Dzień Niepodległości




" Żyje w kraju tak pięknym,
pełnym bogactw i dobrej woli,
Bóg namalował moją duszę w bieli i czerwieni,
i za nic tego nie zmienie,
Mój lud jest dzielny i wielkoduszny,
Biedny lecz bogaty w godność,
i czy cierpienie czy gniew,
nie sprawią, że przestanę tańczyć.
Taniec, taniec, taniec
ze swymi smutkami i radościami
taniec ze swym ruchem
Taniec, taniec, taniec ponieważ
Bóg życia nas uwolni..."

niedziela, 5 czerwca 2011

Triduum Paschalne




Wielkanoc

Tak, minely juz prawie dwa miesiace, a ten dni ciagle sa w mojej pamieci. Taka naprawde inna, peruwianska, pelna radosci dla Boga Pascha dla mlodych. W tym roku, nowy pastoralista hno. Raul przeniosl tu troche ducha z Cuzco, gdzie organizuje sie te wielkie przedsiewziecia. Przewinely sie setki sob a wsrod nich ci mlodzi, szykujacy sie do bierzmowania. To moj pierwszy kontakt tu z ta grupa ludzi i od tego momentu wciagnelam sie, pomagam czasem Raulowi w tej czesci pracy salezjanskiej. Bo a niesamowici, juz bardziej dojrzali niz moje dzieciaki, a niektorzy z nich to wlasnie moje najstarze dzieciaki.

Wszystko zaczyna sie w Wielki Czwartek. Dosc nietypowo wracam w ten dzien o 6 nad ranem z urodzin Señory Mary. Mimo roznicy wieku, Señora Mary ma kolo 40 lat byly to najlepsze urodziny, na ktorych tu bylam. Ta kobieta ma w sobie tyle matczynego ciepla, za ktorym tu czasem tak tesknie. Milo bylo spedzic noc w jej domu, prawdziwym domu peruwianskiej kobiety, wyspac sie w lozku wraz z kolezanka Srta. Paquita wsord tylu zabawek dziecinnych. Tak wiec wrociwszy do Bosconii ide prosto do kaplicy, jest godzina Medytacji. Ku mojemu zdiwieniu jest tylko jedna osoba- zapewne zmienili grafik dnia. Ku wiekszemu zdziwienu jest to Padre Santi, inspektor ( najwyzej postawiony salezjanin w Peru). Przyjechal wczoraj przyciagniety dzielem, ktore sie tu organizuje a byc moze bardziej potrzeba obecnosci drugiego ksiedza w tym przedsiewzieciu ( obecnie Padre Pedro jest tu sam a ogrom pracy nawet tak twardego czlowieka jak on czasem przerasta). I trzecie najwieksze zdziwienie. Zajal miejsce mojej Magdaleny. Nikt tu nie usiadl od czasu jej wyjazdu, on jest pierwszy. Mam w pamieci dzien naszej rozmowy w cztery oczy, tego jak boje sie wyjazdu Magdy i zostania sama tu w Peru. Teraz juz rozumiem, ze nie jestem tu samotna wyspa, sa ludzie z ktorymi kazdego dnia coraz wiecej laczy.. Podczas tego pobytu z ojcem Inspektorem nie rozmawialismy juz w cztery oczy, jednak byly z jego strony dwa gesty, bardzo dla mnie znaczace. Pierwszy to, ze w kaplicy wybral miejsce kolo mnie, drugie gdy w Wielka Sobote przygotowal dla mnie Brewiarz z czytaniami i psalmami. Dwa proste gesty, w ktorych mozna odczytac jego troske o mnie. Wlasnie w prostocie jest sila.

Po sniadaniu szybkie dokonczenie ciast, przyjscie animatorow, zbieranie rzeczy i wyjscie w slamsy do oratorium. Jest to po czesci moja idea po czesci moich animatorow. Wiekszosc z nich w Wielki Piatek odegra Droge Krzyzowa i postanowili pokazac ja i naszym dzieciakom. I tak troche smiesznie w sumie, gdyz bez calej inscenizacji ale i mysle osiagneli cel. Dzieciaki mogly poczuc troche smaku tej drogi na Golgote bez odczucia wielkiego strachu. Dobre dla tych szczegolnie malutkich, ktorzy tak niewiele sa jeszcze swiadomi zycia. Potem czesc, ktorej nie moze zabraknac w tym oratorium, gry- jinkana. Skakanie w workach, lowienie cytrynek, rozbijanie balonow z woda. I to obiecane ciasto, jej palce lizac, babka cytrynowa. Potem moje zyczenia juz w naszym gronie animadorow, w domu Señory Paqui, ktora w zasadzie jest czescia tego grona. Dla mnie oni wszyscy: Johana, Naara, Javier, Enrique, José, Ray, Anthony, maly José, Wilsnon, Jeyson, Angel, Terencio, ojciec Dana, Señora Paqua sa moimi animatorami. Wiem, ze duze sa nasze braki, ale wlasnie w grupie jest sila. Uzupelniamy sie nawzajem, ja ktora tak bala sie zostac szefowa tego oratorium i oni, ktorzy nieraz bardzo szara maja przeszlosc i terazniejszosc wlasciwie tez niewiele lepsza. Ale razem, gdy zbierzemy sily przychodzi kolo setki malych rozesmianych dzieciakow, tych mi najdrozszych malych, biednych lobuzow.

Popoludnie jest pelne numerow artystycznych przygotowanych przez dzieciaki z bierzmowania wraz z katechetami. Dla mnie najwaniejszy jest taniec, do ktorego moglam sie troche przyczynic. W zasadzie beze mnie by chyba nie wyszli. Tu zawsze oni przygotowuja sie na ostatnia chwile, brakuje wiele i na koniec przychodzi ta ich wielka trema i uciekaja. Ale tym razem udalo sie ich zebrac, dodac praktyki i odwagi :P Przy zachodzie slonca wyszlo widowiskowo. Nastepnie inscenizacja Ostaniej Wieczerzy, rownie dobra, i Msza Swieta, juz ta prawdziwa Ostatnia Wieczerza. Slynny gest obmycia nog, tu jednemu z chlopakow z bierzmowania przez ojca Inspektora. I po Mszy, przy zupelnym juz zmroku wychodzimy wraz z kilkudziesiecioma dzieciakami w droge. Bedzie to Adoracja Njswietszego Sakramentu w 7 parafiach. Dla mnie chyba najwazniejsze doswiadczenie podczas Triduum Paschalnego. Po czwartej juz parafii bola nogi, jednak jednoczesnie duchem idzie sie coraz lzej. Poznajesz tych dzieciakow, oni ciebie. Jest Hno. Raul, ja, niektorzy animatorzy. Wlasnie w tych kilometrach odczuwa sie jednosc naszej roznorodnosci. A w kazdej z 7 Parafii ten Najwyzszy pod postacia Najswietszego Sakramentu, wsrod kwiatow, bieli baldachimow.. i dla wiekszosci pierwszy raz i dla mnie pewnie jedyny kolo 2 w nocy przez slamsy dochodzimy do Bosconii, gdy juz wszystkie dzieciaki znlazly sie bezpieczne w swych domach.

Wielki Piatek- Droga Krzyzowa. Ulicami slumsow przemierzamy ja, a wsrod nas José grajacy Jezusa. Bardzo wielkie swiadectwo tego chlopaka a mojego animatora. Scena, gdy Jezus spotyka Matke. Tu Johana z takim tragizmem odgrywa bolesc tej kobiety, ze jedno z dzieci stojacych obok zaczyna plakac. I dla mnie samej jest to bardzo gleboka Droga Krzyzowa...

Wielka Sobota jest kulminacja tego dziela Pascua Juvenil. Po pierwsze osobscie dla mnie, gdyz przystepuje do Spowiedzi. Tego dnia zostaja szczegolnie zaproszeni do tego sakramentu mlodzi. I tak wsrod nich czekam na swa kolej. To i dla nich i dla mnie wazne, ze jestem i tu wsrod nich. Padre Pedro jest moim spowiednikiem, mysle, ze bardzo dobrym.

I juz czysta, bez grzechu jestem wsrod Liturgii Ognia i Wody. Nigdy nie zrozumie sie tej ogromnej tajemnicy przyjscia na swiat Chrystusa i oddania sie za nasze grzechy, tu pozostaje wiara. Radosc z jego przyjscia jest ogromna. Wsrod ogniska, smiechu, spiewu i tanca mlodzi oczekujemy Zmartwychwstania Chrystusa.

Peruwianska Pascha tak inna od tej przezywanej w Polsce a zarazem ta sama.


sobota, 14 maja 2011

8.05.2011



Dzis, 8 maja, jest Dzien Matki.
Taki piekny i wyjatkowy... Chyba na calym swiecie istnieje. Matka- takie szczescie jest miec matke. Mam w pamieci Mary- nasza ksiegowa, jej urodziny, gdzie przygotowalismy jej niespodzianke w domu :) jej synow i jej dume z nich, ze to oni sa najwiekszym szczesciem jej zycia. Kobieta, ktora wiele wycierpiala sie przez ich ojca, ktora nieszczesliwie kocha go przez te wszystkie lata i cala swa milosc przelala na swych synow..
Kolejna bohaterka- Señora Paqua, ktora jest niesamowicie silna kobieta, od pierwszych chwil otacza i mnie swa matczyna opieka, gdy w niedziele zawitam na ulicach Villa Kurt Beer by rozpoczac oratorium..
Matka Carlosa i Eliany, najzdolniejszych wychowankow Cetpro. Ona miala odwage wyjsc i zaspiewac piosenke w dniu Matki w Cetpro, mimo braku zdolnosci wokalnych.Kilka chwil wczesniej jej Eliana wyrecytowala wzruszajacy poemat napisany przez siebie. I jej krotka historia jak ja zostawil ojciec dzieci, gdy Carlos mial niecaly miesiac. Jej sila codziennej pracy swymi obiema matczynymi rekami w tym jednym z ostatnich domow w Villa Kurt Beer, gdzie wiekszosc nigdy nie dociera...
I te wszystkie matki, ktorych zabraklo w tym dniu. Jak wiele mych szkrabow przyszlo do Bosconii samych, przygotowali sie wspaniale ( dwuwersowy wierszyk- maly Cristopher, piosenka- nieco niesmialy Andy, brat Romaria, Alexa, ktora tak teskni za Ania.. taniec-Michell, Estrella, pierwsza opiekuje sie druga, gdyz ich matka pracuje w Ekwadorze). Takie moje Villa Kurt Beer.
Jedna dziewczynka przyniosla mi kolorowego kwiatka- feliz Día Mama. Najdrozszy prezent jaki tu dostalam. Bo one wszysktie to moje dzieci przeciez, takie smiejace sie lobuzy. Zawsze im to powtarzam. A ich prawdziwe matki maja dlugie i czesto smutne historie. Bohaterki z Villa Esperanza, Villa Kurt Beer, Peru Canada... Tyle czasto samotnych lat wraz ze swymi dziecmi. Mary nie jest tu wyjatkiem. Jestem z Was dumna i nie potepiam, ze nie wszystkie przyszlyscie, czesto tak zmeczone swa proza zycia.
,,Królu mój, ty śpij, ty śpij, a ja
Królu mój, nie będę dzisiaj spał
Kiedyś tam będziesz miał dorosłą duszę,
Kiedyś tam, kiedyś tam...
Ale dziś jesteś mały jak okruszek,
Który los rzucił nam

Skarbie mój, ty śpij, ty śpij, a ja,
Skarbie mój, do snu ci będę grał
Kiedyś tam będziesz spodnie miał na szelkach,
Kiedyś tam, kiedyś tam...
Ale dziś jesteś mały jak muszelka,
Którą los rzucił nam´´

wtorek, 3 maja 2011

Lima, marzec



Lima, Casa Acogida.
    Tu, wsrod chlopakow, moich przyjaciol, Greci, Roberta, Mirka, nabieram sil po wyjezdzie Magdy. I powolutku wypoczywam po ciezkiej pracy w wakacje w Piura. Teraz kolej na moje wakacje. Smieja sie ze mnie, ze lepszego miejsca to nie moglam sobie wybrac. A ja w sercu czuje, ze jest wlasciwe. Wsrod smogu i wiecznego halasu Limy.. tu w Casa Acogida jest moj peruwianski dom. Caly dzien na babskich zakupach z Paulina, kwintesencja peruwianskiej kobiecosci , wieczorne spotkanie z moja mlodsza przyjaciolka Grecia, ktora z radosci tuli sie przez cala droge do mnie, nocne rozmowy z ksiedzem Ricardo, Mirkiem, Elwira, Robertem, wyjscie na legelane targowisko, gdzie Robert wreszcie kupuje mi telefon, opowies Luisa o pieknosci deszczu w Huancayo, przyjazd brata Jaime do osrodka i radosc tego drugiego, zaskakujace pozegnanie chlopakow, ktorzy wybiegaja gdy chce wyjechac cichcem. Dwoch z nich jedzie traz do Polski. Zobacza moj piekny kraj, moze poznaja moich rodzicow.. I najwazniejsze: zaspiewaja Reina del Cielo- jesli nie, ty Agnieszko ich o to popros :*)

niedziela, 1 maja 2011

Beatyfikacja Jana Pawla II

Wezwanie do Młodych
Autor: Jan Paweł II
Odpowiedź na pytanie- dlaczego tu jestem.

Drodzy Młodzi Przyjaciele!

U początku nowego tysiąclecia, gdy wciąż jeszcze radujemy się owocami Wielkiego Jubileuszu, ze szczególną mocą docierają do nas słowa, które Pan Jezus skierował kiedyś do Piotra: Duc in altum! - Wypłyń na głębie!

To wezwanie wypowiedziane u brzegów Jeziora Galilejskiego miało sens praktyczny - była to propozycja, aby Piotr odbił od brzegu i mimo zniechęcenia raz jeszcze zarzucił sieci. Równocześnie jednak miało ono głęboki sens duchowy: było zachętą do wiary. Tak właśnie zrozumiał je Piotr i zawierzył: "Panie, (...) na Twoje słowo zarzucę sieci" (Łk 5,5). To zaś zawierzenie stało się fundamentem apostolskiej misji, jaką Chrystus przekazał mu mówiąc: "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił" (Łk 5, 10).

Duc in altum! Dziś te Jezusowe słowa kieruję do każdego i każdej z was: Wypłyń na głębie! Zawierz Chrystusowi, pokonaj słabość i zniechęcenie, i na nowo wypłyń na głębie! Odkryj głębie własnego ducha. Wnikaj w głębie świata. Przyjmij słowo Chrystusa, zaufaj Mu i podejmij swą życiową misję. Ludzie nowego wieku oczekują twojego swiadectwa. Nie bój się! Wypłyń na głębie! - jest przy tobie Chrystus.

Sercem obejmuję każdego i każdą z was. Stale proszę Boga, aby prowadził was przez życie w świetle i mocy Ducha Świętego. Niech łaska Chrystusa zawsze wam towarzyszy.

Z serca wam błogosławię: W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.



Mis Amigos Jóvenes!

Al inicio del nuevo milenio, cuando seguimos gozando de los frutos del gran Jubileo, con especial fuerza nos están llegando estas palabras que el Señor Jesus dirigió en su momento a Pedro: Duc In altum! – Rema mar adentro. 

Ese llamado pronunciado a orillas del lago de Genezaret tenía un sentido práctico. Fue una propuesta para que Pedro despegara de la orilla y a pesar de su desánimo volviera a echar las redes. Al mismo tiempo tenía un profundo sentido espiritual: fue una invitación a creer. Así lo entendió Pedro y confió: „Señor, (…) si tú lo dices echaré las redes” (Lc 5, 5). Ese confiar llegó a ser el fundamento de la misión apostólica que Cristo le encomendó diciendo: No temas, de ahora en adelante serás pescador de hombres”  (Lc 5, 10)

Dic In altum! Hoy esas palabras de Jesús dirijo a cada uno y cada una de ustedes: Rema mar adentro! Confia a Cristo, supera la debilidad y falta de ánimo y de nuevo rema mar adentro! Descubre la profundidad de tu popio espíritu. Entra en la profundidad del mundo. Recibe la palabra de Cristo. Confia en Él e inicia la misión de tu vida. La gente de hoy necesita tu testimonio. No temas. Rema mar adentro. A tu lado está Cristo.

Todos ustedes estáis presentes en mi corazón. Sigo pidiéndole a Dios para que les llevara a la luz y fuerza del Espíritu Santo. Que la gracia de Cristo siempre les acompańe.

Les bendigo de todo mi corazón: En el nombre del Padre, del Hijo y del Espíritu Santo.


poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Do Adopcji na odleglosc

Do Adopcji na odleglosc:
        „Nie lekajcie sie, nie lekajcie sie,
         Otworzcie drzwi Chrystusowi”
    Miedzy Wielkanoca a Beatyfikacja Jana Pawla II chcialam napisac wlasnie do Was, do Adopcji na odleglosc. Jakie sa wasze dzieci, ktore wspieracie czy to w modlitwie czy materialnie, czy tez praca swoimi obiema rekami. Moje krotkie spojrzenie na nich.

    Kiedys uslyszalam od jednego misjonarza, ktory zagoscil w Piura na pewien czas. „Widzialem w zyciu duzo biedniejsze slamsy, tu maja wode, niektorzy swiatlo.”
 I tak jest rzeczywiscie, choc nie dotarl on do tych glebszych zakatkow mojego Piura, Nueva Esperanza, sector 10, ta dalsza czesc.. Ale tez nie tylko o biede materialna tu chodzi. Istnieje jeszcze druga bieda, trzecia bieda, duzo bardziej ciezsze do zmian niz ta materialna. Jest to bieda moralna, bieda ducha... Obecna i tu i w Polsce, chyba rownie ogromna choc nieco inna w swym wyrazie. Chcialam sie dzis skupic na tej drugiej z trzech-moralnej.
   Jest to moja Nicol, ktora gdy tylko mnie zobaczy, czepia sie jak sep. Señorita, señorita, czy bedziesz moja matka. Jednoczesnie ta sama osobka okrada swoja wlasna babke, wgryza sie w ramie jednej z oratorianek, wpada w histerie i krzyczy pokladajac piesci na ziemi.
Jest to Julio, ktory gdy przyszedl zapisac sie do Estudio Dirigido, skonczyl na kradzierzy telefonu, jednego z wolontariuszy, ktory mi pomaga. Tego samego dnia i Romario okradl na ulicy moja oratorianke. Obaj- byli wychowankowie naszego Oratorium. U obydwoch bylam jeszcze tego dnia w domu, rozmawialam z rodzicami, z Julio nawet osobiscie nastepnego dnia. Kleryk mnie wysmial z mojej naiwnosci (sam mysle ze, nie mial na tyle odwagi by wejsc do ich domow, wyjsc z naszych czterech murow). Rzaden z nich nie zwrocil ukradzionych rzeczy, chyba nawet nie przeprosil. Czy to jednak znaczy, ze nie mozna wejsc z nimi w dialog. Przeciez tak naprawde nie wazne sa te telefony, wazni sa oni. Dlaczego niszcza to dzielo, w ktorym wzrastali. Dlaczego brak jest wdziecznosci. Matka Romario zaprzeczyla wszystkiemu, przeciez on wychowal sie u Was, niemozliwe, ze to byl moj syn. I to byl on. Ten sam chlopak, co nieraz mnie zaczepia przy drzwiach, pyta jak leci, czasem wchodzi i gra z dzieciakami. Ten, ktory gdy dlugo nie przychodzi znaczy sie ma policje na karku. I Julio, ten sam, ktory ogluszyl mnie raz gwizdkiem i z ktorym pekalam ze smiechu, gdy pomagal mi sedziowac w meczu. Ten sam, ktory nie mogl przezyc tego, ze nie pojechalam z nimi na plaze, gdy byly wakacje i ktory obiecal Magdzie pomagac w Oratorium peryferyjnym, gdy wyjezdzala. Bardzo bolesne dwa ciosy jednego dnia.
   Jest to Michelle, ktora zarzucila uczelnie. Przyszla jedynie jeden raz do oratorium, potem przestala. Kiedys  mimochodem spytalam o nia jej kolezanki. I tu zaskoczenie, po powrocie z wakcji z Ekwadoru nie zapisala sie do szkoly. Gnebiona mysla-dlaczego, poznalam z poczatku od innych, potem od niej samej, jej historie. Dziewczyna mieszka sama z mlodsza siostra, jedna z naszych malych oratorianek. Dwa razy zawalila rok. Matka, ktora pracuje w Ekwadorze zdecydowala wiec, ze zajmie sie teraz mlodsza siostra, ktora ma problemy z serduszkiem. I tak 14letnia dziewczyna siedzi w domu, gotuje, sprzata i konczy na tym swoja przyszlosc. Zdecydowalysmy razem, ze zacznie przychodzic do Oratorium, rano pomoge jej w matematyce, przez ktora zawalila szkole. Przyszla, niestety tylko jeden raz.
   Jest to Tatiana. Ta sama dziewczyna, ktora potrafi sie przytulic cieplo, ktora dluszy czas uczylam w zeszlym roku, ktora podczas Vacaciones Utiles byla jedna z moich najlepszych uczennic, ktora najbardziej chciala uczyc sie tanczyc ze mna. Dwa tygodnie temu, gdy podczas przerwy przygotowywalam posilek dla dzieci cos sie przytrafilo, ponoc nic szczegolnego. I pozniej na stolowce oscentacyjnie podarla swoj karnet na kawaleczki. Ten sam, ktory jej kupilam dzien wczesniej bo jej matka nie miala pieniedzy. W tym dniu wypadlam totalnie z rownowagi,  oberwali wszyscy tego dnia. Krzyczalam poczynajac od animadorow konczac na najmlodszych dzieciakach.
   Jest to Wilmer, ktorego wyrzucilam z Vacaciones Utiles. Na poczatku marca przyszedl do mnie z prosba, ze chce sie uczyc w Estudio Dirigido, ze przeprasza za wakcje, ze teraz naprawde chce pracowac. I tak obiecalam, ze jedengo dnia bede mu przygotowywac matematyke, drugiego z Paquita bedzie sie uczyl jezyka. I kazdego dnia nie szanowal moich decyzji, lamal reguly tu istniejace. Nie szanowal mnie samej. Na koniec zarzucil mi, ze to ja go nie szanuje, tylko nie wiem w ktorym momencie. Tydzien wczesniej mial urodziny, specjalnie przygotowalam mu niespodzianke, pozwolilam, tez wejsc na basen mimo zachowania. To sie nie liczylo. Oberwalam od niego w slowach, dla mnie bardzo gorzkich. W koncu brat zakazal mu wstepu do Oratorium. Historia lubi sie powtarzac. Moze tu przyjsc jedynie ze swoja matka. Szkoda tylko, ze ona istnieje i nie istnieje. Jest z tej rodziny, gdzie dzieci wychowuje ulica. Dobrze, ze jego mlodszy brat Irvin przychodzi, z nim mam wspolny jezyk, jest jedym z najblizszym mi tu dzieciakow. Urwis nieprzecietny, ale ma duzo ciepla w sobie. Moze Wilmer byl kiedys podobny.
   I taki maly Daniel Alberto. Powtarza drugi raz 3 grado niestety. Uczylismy go w zeszlym roku, widocznie nie wystarczajaco. Teraz lata po swych slamsach w podartym podkoszulku  zalozonym tyl na przod. Pomaga zawsze gdy przyjde, tak sie cieszy, ze az jego male uszy sie trzesa. Choc i nieraz rozryuczy sie gdy zgubi karnet, a gubi notorycznie J
  I mala Margerita z Bartolome Garelli, ktora wdrapuje sie na mnie i tuli tak mocno, gania za chlopakami z patykiem, przegania. Skaczemy razem na jednej nodze, ktorej pomagalam zrobic krzyz z palmy na Niedziele palmowa. To siadzie na Mszy na mych kolanach, to zaraz chce dezerterowac na plac zabaw bo ilez mozna tylko siedziec w miejscu.
   I Jhon, ktory w przeciwienstwie do Julio  zapisal sie do Estudio Dirigido. Pisze w przeciwienstwie, bo jest jego przyjacielem, zawsze widziani wczesniej razem. Nic dziwnego, skoro mieszkaja drzwi w drzwi, wychowani od malego razem. Kumple z podworka. Ma 16 lat i zarzucil kilka lat szkoly. Pierwszy raz poznalam go w Oratorium peryferyjnym, przyszli grac razem z Julio. Magda nie chciala ich wtedy zapisac, moje pozwolenie dostali. Nastepnie podczas wakacji zaczeli przychodzic popoludniami. Hno. Daniel mial dla nich szczegolne podejscie i chyba nie tylko do nich. Zaczal uczyc gry na gitarze, prowadzil krotkie ale i dotykajace sedna katechezy w piatki. Proste, szczere i glebokie. I Jhon zaczal zadawac pytania. Takie dreczace mlodego czlowieka, dotyczace wiary. Dlaczego ty sie spowiadasz? Czy ja moge jeszcze kiedys przyjac sakrament bierzmowania? Czy ja moge byc zbawiony? Zwrocil wtedy na siebie moja uwage. I tak z poczatkiem roku zapisal sie do Estudio Dirigido W pierwszym tygodniu nie wpuszczony wraz z kolegami na basen za zle zachowanie, spytal mnie, czy moze zmienic salon bo z nimi przeciez zawsze nie bedzie pracowal, a  przeciez chce chodzic na basen. I obiecalam pomoc. Wiedzac, ze  naprawde nie studiuje wyszukuje mu rozne zadanie, to matematyka, to angielski,to ksiazka do czytania. Gdzie ja pomagam innym tam go zaciagam ze soba. I od tego czasu albo mi towarzyszy dzielnie albo rozrabia po innych salonachjak i wczesniej. I zawsze to pytanie. Prawda, prawda, ze w tym tygodniu pracowalem, moge isc na basen. Moge??Nieszkodzi, ze zabiajajac komary w klasie rozpraszal wszystkich, ze wiecznie zaczepia moja uczennice chcac z nia tanczyc nie tylko na przerwach. Jej, ile ja mam serca dla niego, bo rzeczywiscie bardzo dobry chlopak z niego tylko zle trafil w swoim zyciu (slowa jednego z animadorow, Francisco) i ciezko bedzie mu wyjsc na ludzi. Mimo to tyle ciepla ma w sobie. I zapisal sie dwa tygodnie temu do szkoly, pierwszej klasy liceum, sam z siebie. Jestem teraz z niego dumna, ale co bedzie za dzien, dwa tego nikt nie wie. To jeden z tych, ktorzy sa w swym zyciu na krawedzi.
       I Ada, moja nowa dziewczynka z 4 grado podstawowki. Z taka blizna od ust do nosa. Dzisiaj mialysmy chwilke by porozmawiac. I zwierzyla mi sie, ze matka pracuje popoludniami i zostawia ja sama z bratem. I ktoregos dnia uszykowala im taka ogromna niespodzianke, zapisala i i ja i brata do naszego Estudio Dirigdo. Gdzie uczy ta Señorita Alicja, ktora przyszla kiedys z zaproszeniem do jej szkoly Jose Olaya. Taka wspaniala niespodzianka, taka niesamowita. Jej chyba sie troszke wzruszylam. Nie myslalam, ze tak mozna lubic mnie i to miejsce, naprawde nie myslalam...
    Przeciez Bog czuwa nad nami tutaj. Mamy od Was na chleb, mamy Wasza modlitwe. A zlych dzieci nie ma. Wszystkie dzieci sa dobre, tylko zycie jest czasem bardzo ciezkie i bolesne dla nich... My dzieci Boga jestesmy stworzeni dla dobra, nie dla smierci.
Czy to jest naiwnosc, ze sam Bog umarl dla nas na Krzyzu, by nas wybawic od zla. Jesli to nie bylo naiwnoscia, wiara w dobro czlowieka tez nia nie jest. Nawet tego, ktory stapa po tak ciemnych dolinach. On ma to samo serce.

   

piątek, 4 marca 2011

Nasza ekipa



                I te moje najstarsze dzieciaki, niektóre w zasadzie starsze ode mnie. Animatorzy Vacaciones Utiles (i Sol Bosco). Może czasem zbyt surowa z wierzchu dla nich ale w głębi są moimi dzieciakami, o których, czy wiedzieli czy nie- dbałam szczególnie. Bo to dzięki ich dwóch rękom do pracy razem było ich niezmała 80. I nie tylko praca nas łączyła, też śmiech, troski, radości, czasem łza..
             Słowa jednej z animatorek: Chyba będę chciała pomagać w jednym z oratoriów, gdy wakacje dobiegną końca. Wcześniej pomagałam jedynie przez wakacje, może jednak zaangażuję się bardziej.. Takim dobrym czasem były te wakacje.
              I dla mnie również, dziękuję, szczególnie Wam: Alicia, Milagros, Luis, Hector, Pedro, Naara, Magdalena, Terencio, Leidy, Gabriela, Arlinton, Guillermina, Aracely, Merly, Dan, Daniel, Charles, Luz, Karen, Jose, Elias, Javier, Edson, Sara, Jeyson, Paulina, Angela, Juliana, Roxana... Jesteście w moim sercu.

Sol Bosco



              Dziewczynki tańczą słynną na całą Bosconię Waka Waka. Zaraz później ten sam numer w wykonaniu samej blondwłosej profesor de danza- Alicji. Bracie Hector ładnie tak wywijać mi takie numery. Nasz ex dj potrafi zrobić show :)

Clausura de Vacaciones Utiles



                Koniec. Jestem z siebie dumna. Moje dzieciaki dały popis. Pewnego dnia Jean Carlo i Abel- jedni z moich największych łobuzów potrafiących przegadać cały taller z angielskiego bynajmniej na temat mało związany z zajeciami bądź to go przespać poprosili bysmy mogli przetłumaczyć pisenkę Otherside- Red Hot Chilli Peppers. W sumie i ja najbardziej lubię tłumaczyć z nimi piosenki. Ćwiczenia potrafią się znudzić i fajnie jest dac urozmaicenie. I tak w poniedziałek przyszykowana do zajęć, nie zastałam tych tzw. łobuzów. Aj ale druga część była, i nie wiem jak to się stało- ostatecznie pod moim kierunkiem- pani porfesor z angielskiego, która bynajmniej talentem muzycznym nie grzeszy, przygotowaliśmy na koniec rockowy numer. Dziekuję wam, Jose Luis, Roxana- solówka, Alexandra, Ingrid- chór, Oswaldo- perkusja, Elias- gitara. Daliście czadu..

              I pomysleć, że nie chciałam mieć warsztatu z angielskiego woląc taniec. Własnie ta jedna godzina, cztery razy w tygodniu była moją najbardziej wyczekiwana godziną wakacji.. więcej ufności mi potrzeba

Vacaciones utiles



              Już dobiegają końca, słynne Vacaciones Utiles. Jej ciężko mi się będzie rozstać. Tak szybko człowiek się przywiązuje do nich. Części z nich już może nie zobaczę. Moje aniołki i łobuzy z talleru z angielskiego, z 2 grado de secundaria, którą dzieliłam razem z bratem Pedro. Pierwszy raz gdy Bosconia żyła pełnią życia. Każdy z nas tutaj jest jej malutką cząstką. Tyle radości od pierwszego momentu otwarcia drzwi Bosconii- 8:15

Fiesta Don Bosco



                    Czasem niewiele trzeba by grać- w roli kota występuje kot :P

Ocean



            Jeden z najpiękniejszych dni, tu w Peru. Dzień po tym smutnym dniu, gdy płakałam w kaplicy, Bóg dał mi prezent. Od dawna tak wyczekiwana, nie wiem, czy bardziej przez nasze najstarsze dzieciaki, czy bardziej przeze mnie- wycieczka nad ocean. Tyle razy mnie pytali, czy ja moge jechać właśnie z nimi. Może powinnam zostac, w końcu to Magdy kolej, są ksiądz Roman, Krzysztof. Ale obietnica jest obietnicą i w końcu to moje ukochane dzieciaki, te najstarsze, może właściwie już nie dzieciaki.
           Brat Hector i Dan tego dnia wzięli na siebie organizację i ja może i pierwszy raz pozwoliłam im na to. Jej dobrze jest zaufać ludziom, ile łatwiej gdy nie wszystko jest na twoich barkach.
           Ocean jest niesamowity.. Zanurzajac się w fali człowiek czuje, że żyje... Ale one sa silne, przewracają Cię, czasem poczujesz słony smak w gardle. Obok skaczą chłopaki, dziewczyny troche bliżej brzegu. Ja nie mam strachu, stąd moge skakać z nimi. Śmieją się, nazywając mnie nuestra sirena. Właściwie nie wiem dlaczego tak jest, gdy odczuwam strach przed ludźmi, chyba większy niż inni przed górami, oceanem nie. Z nich potrafię czerpać siłę. Wiem, że kiedyś mogę się poślizgnąć i już nie wstać. Ale ten zachwyt jaki mi dają przewyższa strach.
          I to sobie cenią moje chłopaki. Tak myślę, że oni potrzebują widzieć w swym życiu siłę ludzką, by wierzyć, że można... I nie tylko oni, każdy z nas potrzebuje, może ten malutki najbardziej.
Świat jest tak piękny, gdy się natrafi na swą fale, która Ci pokaże kierunek, na który trzeba spojrzeć..

niedziela, 6 lutego 2011

Padre Roman i Krzysztof :)


              Przyjechali. Moje szefostwo z Warszawy, a po pierwsze mogę chyba powiedzieć, przyjaciele. Ksiądz Roman i Krzysztof w asyście księdza Ryśka z Limy. Jej trochę mnie rozczuliła ta wizyta, takie duże trochę. Są to ludzie, którzy mnie przygotowali do wyjazdu, modlą się za mnie codziennie w Warszawie a teraz są tu na wyciągnięcie ręki. Ksiądz Krzysztof przytula mnie po raz pierwszy jak nikt tutaj . Takie ojcowskie objęcie, w którym mogę mu oddać wszystkie swoje troski, które dostawałam przez te pól roku w objęciach dzieci. I jak tu się nie rozczulić. Cały dzień zaganiani mijamy się w pośpiechu. Oni oglądają dzieła, których nie mało ja pracuje by te dzieła funkcjonowały :P trochę to dziwne, gdy jest się tak krótko razem i nie można usiąść spokojnie, nacieszyć się swa obecnością. Wyprowadza mnie to z równowagi, co nie daje się ukryć. Ja zawsze nie potrafiłam zachować się odpowiednio w takich sytuacjach i tym razem jest podobnie. Rozklejam się chyba trzy razy tego dnia. Cóż jak się będą teraz o mnie martwić, potem będą się modlić gorliwiej :P
I taki najpiękniejszy prezent z Polski. Msza w ojczystym języku. Jestem tylko ja i oni trzej. Na słowach Ojcze Nasz załamuje mi się głos. Tu właśnie płaczę po raz trzeci. Od pól roku nie modliłam się z innymi tymi słowami, najpiękniejszą modlitwą w najpiękniejszym języku:

Ojcze nasz, któryś jest w niebie
święć się imię Twoje
przyjdź królestwo Twoje
bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi
chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj
i odpuść nam nasze winy,
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom
i nie wódź nas na pokuszenie
ale nas zbaw ode Złego.
Amen

Basen dla Secundarii


Takie moje przeszczęśliwe łobuzy. Jak co piątek..

Fiesta Don Bosco


Fiesta Don Bosco. Zaczyna się w kaplicy. To dobry wybór, przecież wszystkie dzieła salezjańskie tu właśnie mają swój początek. I od piosenki, którą nauczył nas brat Daniel o miłości do nas Don Bosco. Bardzo piękna w swej prostocie. I chyba taki był tez sam Don Bosco. Piękny w swej pracy z prostymi ludźmi.
To prawdziwe szczęście móc być tutaj w te święto. To jakby się było w sercu dzieła Don Bosco, w jego sercu. A to człowiek, dzięki któremu tu w zasadzie jestem. I odgrywam rolę kota w naszym teatrzyku dla dzieciaków. Jakby powiedział mój przyjaciel Przemek: Ale czad :D

Moja klasa



      Pierwszy raz wyjechałam między innymi ze swoją klasą nad ocean. Jej ale to urwisy. Druga klasa Secundarii. Uczę ich matematyki. Czasem zastanawiam się czy rozumieją moje śmieszne tłumaczenia. Potrafię być ostra, wyrzucać z klasy, nie zaliczać połowie sprawdzianów. Ale z nimi trzeba trzymać dyscyplinę albo przynajmniej próbować :) Ruben wiecznie robiący z siebie klauna, Joana zajmującą się wszystkim tylko nie lekcjami, Teresa, która nie pisze zadań gdy nie rozumie, Gerson postrach połowy dzieciaków z Wakacji chodzący wiecznie uśmiechnięty, Elvis i Victor- moje zdolne lenie, Gearsy, w której kocha się połowa chłopaków.. Taka moja klasa :)

niedziela, 23 stycznia 2011

Modlitwa

          O Chryste, odwieczna Prawdo, jaką jest nauka Twoja? Jaką otwierasz nam drogę wiodącą do Ojca? Innej drogi nie widzę, jak tylko tę, którą sam wytknąłeś mocą prawdziwej i niezgłębionej miłości Twojej. Ty, Słowo odwieczne, oznaczyłeś ją śladami krwi Twojej — to jest prawdziwa droga. W tym więc tylko jest nasza wina, że kochamy to, czego Ty nienawidziłeś, że nienawidzimy to, co Ty kochałeś. Wyznaję, o Boże wieczny, że zawsze kochałam to, czego Ty nienawidziłeś, a nienawidziłam tego, co Ty kochasz. Lecz dzisiaj wołam do miłosierdzia Twojego, abyś mi udzielił łaski, bym szła za Twoją prawdą sercem czystym.
   Ci, którzy idą tą drogą, są dziećmi prawdy, bo idą za prawdą, i przechodzą przez bramę prawdy, i znajdują się zjednoczeni w Tobie, Ojcze przedwieczny, z Tym, który jest drogą i bramą, Synem Twoim, Prawdą wieczną, oceanem pokoju .
św. Katarzyna ze Sieny.

piątek, 21 stycznia 2011

Piura, 21.01.2011

     Tyle się dzieje.. zaczęły się tak słynne Vacaciones Utiles. Przyjechali nowi bracia. Inni wyjechali na wakacje. W końcu powiew młodości we wspólnocie. Jest ich czterech. Hno Hector- flacitto, Hno Pedro-bebe, Hno. Daniel-carino i Carlos-gorditto. Każdy tak inny i to jest piękne. Choć czasem vagos (leniwi), mają w sobie tego ducha salezjańskiego. Moje marzenie się spełniło, w końcu jest ktoś kto przyciąga tu młodych chłopaków, kto potrafi z nimi znaleźć wspólny język. I niektórzy z nich, dwóch na pewno, zamiast kraść na ulicach przychodzą i grają w piłkę, na gitarze.. modlą się (oratorium popołudniowe Sol Bosco).
      Vacaciones Utiles. Trochę statystyki. Mamy obecnie około 640 dzieciaków, w tym 200 z secundarii, 440 primarii, czterdziestu ludzi do pomocy zaczynając od profesorów matematyki, języka, tańca, księgowości, piłki nożnej, kończąc na sekretarce. Nieoficjalnie zostałam jefe tego przedsięwzięcia jak mówi hno. Hector trochę ironicznie. Koordynuję całe dzieło, prowadzę zebrania dla profesorów. I chyba to lubię, choć odpowiedzialność duża. Jestem dumna z ekipy moich profesorów, są teraz równie ważni dla mnie jak wcześniej dzieci z moich klas. Takie troszkę starsze dzieci J
    Sama uczę też w secundarii, 2 klasie. Dwie godziny matematyki, które przygotowuję często o 6 rano. Sprawia mi to przyjemność w zasadzie i daje satysfakcję. Następnie warsztat z angielskiego. Tu mam malutką grupę dzieciaków z secundarii, w tym z najwyższych latach. I właśnie te dzieciaki bardziej mogę poznać. Poznawanie młodych ludzi, odkrywanie siebie nawzajem jest tą największą satysfakcją. Praca z drugim człowiekiem, której tak się chciałam nauczyć, której to wiedzy mi nie przekazano na moich 6letnich studiach medycznych. Teraz to robię w całej okazałości. W młodych ludziach drzemie taki potencjał. Młodość jest wiekiem nadziei. I ta nasza odpowiedzialność ludzi już dojrzałych, by im tej nadziei nie odebrać. By dzielić z nimi swą wiedzę, by dać im część swej radości. By im pokazać Boga w całej jego wielkiej miłości. To ostatnie szczególnie trudne. Są młodzi, zbuntowani, część z nich przynależy do tutejszych Ewangelistów, którzy stanowią w Peru pogranicze sekt. Dziś hno. Daniel mówił na katechezie o wolności. Tak młodość
 jest wielkim wichrem wolności. Nie wiedząc jeszcze ile płaci się za pewne decyzje, człowiek jest niesiony przez wichry. I albo Cię niosą do wiary, nadziei, miłości albo w ta nicość, która jest po drugiej stronie..
    Dostaliśmy wczoraj różańce od księdza Piotra, każdy z nas (wolontariuszek i braci), byśmy modlili się za nasze dzieci. Pomóżcie gdy mi braknie sił...