piątek, 4 marca 2011

Ocean



            Jeden z najpiękniejszych dni, tu w Peru. Dzień po tym smutnym dniu, gdy płakałam w kaplicy, Bóg dał mi prezent. Od dawna tak wyczekiwana, nie wiem, czy bardziej przez nasze najstarsze dzieciaki, czy bardziej przeze mnie- wycieczka nad ocean. Tyle razy mnie pytali, czy ja moge jechać właśnie z nimi. Może powinnam zostac, w końcu to Magdy kolej, są ksiądz Roman, Krzysztof. Ale obietnica jest obietnicą i w końcu to moje ukochane dzieciaki, te najstarsze, może właściwie już nie dzieciaki.
           Brat Hector i Dan tego dnia wzięli na siebie organizację i ja może i pierwszy raz pozwoliłam im na to. Jej dobrze jest zaufać ludziom, ile łatwiej gdy nie wszystko jest na twoich barkach.
           Ocean jest niesamowity.. Zanurzajac się w fali człowiek czuje, że żyje... Ale one sa silne, przewracają Cię, czasem poczujesz słony smak w gardle. Obok skaczą chłopaki, dziewczyny troche bliżej brzegu. Ja nie mam strachu, stąd moge skakać z nimi. Śmieją się, nazywając mnie nuestra sirena. Właściwie nie wiem dlaczego tak jest, gdy odczuwam strach przed ludźmi, chyba większy niż inni przed górami, oceanem nie. Z nich potrafię czerpać siłę. Wiem, że kiedyś mogę się poślizgnąć i już nie wstać. Ale ten zachwyt jaki mi dają przewyższa strach.
          I to sobie cenią moje chłopaki. Tak myślę, że oni potrzebują widzieć w swym życiu siłę ludzką, by wierzyć, że można... I nie tylko oni, każdy z nas potrzebuje, może ten malutki najbardziej.
Świat jest tak piękny, gdy się natrafi na swą fale, która Ci pokaże kierunek, na który trzeba spojrzeć..

1 komentarz: