wtorek, 21 grudnia 2010

19.12.2010 Piura

       Kiedyś Angel (jeden ze starszych uczniów i naszych piłkarzy) nazwał mnie Shakirą de pobres. Tak żartując sobie z moich poczynań tanecznych. Pobres, pobres.. oznacza biednych. Tak czasem w natłoku obowiązków gdzieś to umyka.. oni są ubodzy. Nie mogę o tym zapominać. Tu za murami Bosconi przecież przychodzą ubrani czasem nawet w firmowe ciuchy, mają posiłek, uczą się jak i cała reszta świata. Dopiero jak się przyjrzysz znajdziesz chłopca, który zawsze prosi innych o resztki jedzenia, dzieci, które z początku łatwiej było zapamiętać po ubraniu niż po twarzy, gdyż innego nie mają, zajęcia, dziecko przepisujące podręcznik wypożyczony z biblioteki bo swojego nie posiada. I te ich oszustwa, wyzwiska. Przychodzi im to z taką łatwością. Jest pewna zależność. Właśnie te dzieci, z którymi mamy tyle problemów, właśnie one jednocześnie czepiają się Ciebie, przytulają tak mocno. Jednym z nich jest Nicole, która ma zabronione uczęszczanie do Estudio Dirigido za swoje zachowanie. Zawsze na Mszy rozmawia, wychodzi w trakcie. Jednak gdy jest znak pokoju, zawsze przybiega do mnie, tuli się i zostaje. Ostatnio przyniosła mi serduszko, gdy byłyśmy razem zanieść prezent chłopakowi. Wdzięczna jej jestem bo z dzieckiem zawsze raźniej chodzi się po slamsach. Jestem jednocześnie jedną z tych osób, która zadecydowała o tym, że nie będzie uczęszczać w ciągu tygodnia na zajęcia. Dziewczyna nie przestrzegała kompletnie reguł, używała przemocy,kłamała wielokrotnie i po wielu napomnieniach miała przyjść tu ze swą mamą, której miało być przekazane, że córka nie będzie mogła więcej przychodzić do Estudio Dirigido. I matka jej nigdy nie przyszła.. a Nicole przestała przemykać się przez bramę od tego czasu. Czy aż tak ciężko było jej poprosić matkę by przyszła, że wiecznie przekradająca się Nicole sama przestała przychodzić. I ona mi kiedyś powiedziała, że chciałaby, żebym była jej mamą. Te braki miłości moich dzieci.
       Powróćmy teraz do chłopaka, któremu zaniosłam prezent. Był to David. Chyba głównym powodem, dla którego przestał przychodzić jest jednak nie hałas tylko praca. Pracuje na targu. Pracował i wcześniej teraz jednak gdy idą święta już codziennie. Nie chodzi też teraz na zajęcia do Colegio. Ma 12 lat. Tak jestem wśród pobres. Każdy jeden walczy o swoje przetrwanie. Stąd to rzucanie się po jakiekolwiek karteczki, piłkę, pchanie się do kolejki po głupi stempelek. Tak zachowują się dzieci, które doznały w życiu braku.
       Powróćmy do Dawida. Tak więc koniec roku, koniec Estudio Dirigido, Święta, słynna Chocolatada dla dzieci, gdzie rozdaje się te setki prezentów. Tak dużo się robi, dzieje. I w tym wszystkim chciałam jakoś odnaleźć swoją cząstkę. Przygotowałam Wigilię dla mojej klasy z Turno Manana. Najbardziej przez ten czas odnalazłam się pracując rano w Secundarii. Często byłam jedyną osobą pomagającą w klasie. Dzieciaki z rana choć często ciężkie i niegrzeczne, jednak chcące rzeczywiście pracować. Potrzebujące pomocy. I to właśnie takie piękne, że ja widziałam, że im rzeczywiście pomagam. Najlepiej świadczy o tym moja ostatnia wizyta w pobliskiej szkole, gdzie rozdawałam ulotki. Do niej chodzi właśnie część moich dzieci z rana. I gdy weszłam do klasy Hermesa i Davida wszystkie dzieci szeptały, o to jest ta nauczycielka Hermesa. Nigdy nie myślam, że aż tak jestem słynna. W innej klasie Rebeca, Tatiana, Jessica i Ruben. Z nimi często pracowałam w grupie. Robiliśmy zadania razem. Tatiana, która, jak uważa nasz kleryk, jest wulgarna i niewychowana. Gdy się jednak do niej podejdzie bliżej, okazuje się być bardzo wrażliwą osobą, którą zwyczajnie ze względu na jej wrażliwość, łatwo jest urazić. Tak lubię ją obserwować, gdy siedzi taka zamyślona i słucha muzyki. Te jej rozmarzone spojrzenie wtedy jest takie piękne. Tatiana potrafi się zatroszczyć o młodszych, oddać im swoją porcję ciastek. Druga z owego gangu,  Rebeca, wiecznie rozgadana, śpiewająca gdy nie trzeba, gdy trzeba niekoniecznie :P. Od niej dostałam ostatnio w prezencie naszyjnik z koralików, zaproszenie na zakończenie roku do szkoły. Dzieci czują gdy Ci na nich zależy, potrafią czuć wdzięczność bardziej niż by się człowiek spodziewał. I Ruben, chłopak nieco zniewieściały w swym obyciu, wiecznie obcujący z dziewczynami, nie mogący usiedzieć w miejscu. Zawsze coś wyleje, potrąci, przylepiający się nieustannie w klasie. Śmieję się czasem, że mnie molestuje. Jej chyba i on w końcu podbił moje serce. A był chłopakiem, który budził we mnie antypatię. Czasem trzeba się przełamać się, spojrzeć głębiej na człowieka i zobaczy się jego bogactwo..
       Tak więc była Wigilia..Przygotowywaliśmy razem ozdoby choinkowe, wystroiliśmy klasę. Przyniosłam słodycze dla nich, picie, prezenty dla naszych sekretnych przyjaciół. Pierw opowiedziałam im troszkę jak to jest u nie w domu, potem poprosiłam ich o przeczytanie Ewangelii. U mnie w domu zawsze tak rozpoczynamy Wigilie. Prawie jakbym  widziała teraz małego Michasia i Alę czytających Słowo Boże. Powiedziałam, że tutaj właśnie oni są moją rodziną, właśnie oni. Chyba ich to wszystko dotknęło... Potem muzyka. Trochę zdjęć. Rozdanie prezentów. Połowa przygotowanych przeze mnie w pośpiechu, gdyż część z nich nie przyniosła. Zapomnieli, czy nie mieli pieniędzy, nie wiem. I zatańczyłam dla nich jeden z tutejszych hitów, Angelito. Taki niby zwyczajny czas. Pierwszy raz poczułam się z nimi wszystkimi jakbym była w domu... :*)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz