piątek, 8 października 2010

Piura 8-10-2010

       Dziś mija miesiąc odkąd wyleciałam z Polski.. a ja mam wrażenie, że to było wczoraj..
      Choć wtedy nikomu nie potrafiłam się do tego przyznać bardzo się bałam. Lęk przed nieznanym, a może bardziej przed rozłąką z tymi, których tak kocham. Już w samolocie kilka łez spłynęło po moich policzkach. Następnie po nieprzespanych ostatnich nocach w Polsce zasnęłam w samolocie. I tak w pół śnie minęła mi cała kilkunastogodzinna podróż.
     Teraz z perspektywy miesiąca chciałam opisać swoje spostrzeżenia, jak jest po tej drugiej stronie świata.. Najbardziej zaskoczyło mnie to że jest tak podobnie. Właśnie nie te różnice, których się spodziewałam ale właśnie to, że jest tak podobnie. To, że dzieci są takie same na całym świecie. Mają te same smutki i radości.. To że ja jestem taka sama, że choć robię zupełnie inne rzeczy to jestem ta sama. Ze swoimi słabościami.. ze swoimi talentami.. Tak bym czasem chciała więcej z siebie dać.. Tyle radości sprawia mi, gdy przyjdzie do mnie dziecko w przerwie, bym mu pomogła w matematyce, gdy dziewczynki chcą się uczyć ze mną angielskiego, gdy chłopiec wdrapuje sie nas mnie w basenie, bym go pouczyła pływać, gdy dziewczynki pytają do jakiej piosenki będziemy tańczyć w sobotę, gdy opatruję ranę dziecka.. własnie te drobnostki są moimi największymi radościami tu, w Peru. Bo służba bliźniemu, dziecku jest taka piękna. To daje mi siłę, jest fundamentem mojego peruwiańskiego domu na piasku.. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz