sobota, 30 października 2010

Piura, 28-10-10

       Milczę.. milczenie, milczenie.. Od kilku dni, może kilkunastu sypiam po 5godzin, zaprzestałam odpisywać na maile, nie rozmawiam z rodziną. To mój rok życia, który poświęcam właśnie tym malutkim peruwiańczykom. Gdy jest potrzeba pracy bez chwili wytchnienia to przyjmuję..
   Opiszę jeden z dni, wczorajszy.. wstaję po tej piątej godzinie snu.. Tym razem chcę być na całej medytacji porannej więc wstaję te pół godziny wcześniej. Śniadanie. Obecnie bez Padre Pedro. Jest w Limie. Przed wyjazdem  miał z nami spotkanie, chce zmienić wiele rzeczy.. gdyż trzeba to w końcu powiedzieć. Przez rok gdy nie było wolontariuszy, oratorium powoli sie zaczęło staczać po równi pochyłej w dół. Nie ma tu nawet połowy tego co udało się osiągnąć Agnieszkom, za których rozkwitło w pełni. Ślady na piasku mają to do siebie, że gdy zawieje wiatr, znikają..
    Tu przytoczę historię jednego z chłopców. Jest w mojej głowie, dręczy moje myśli. Pierwszy raz spotkałam go niecałe dwa tygodnie temu w niedzielę. Podczas oratorium peryferyjnego w slumsach. Gramy w siatkę. Udaje mi się zebrać starsze dzieciaki, które stanowia tu zdecydowana mniejszość. Dołącza też dwóch chłopaków, co jest tutaj nietypowe. Tu siatka jest dla dziewcząt, futbol dla chłopców. Ale to moje chłopaki, wiec by być ze mną będą i łamać te reguły. W pewnym momencie podchodzą nowi. Są starsi, wyglądają dość podejrzanie. Jednak proponuję im grę. Dziewczynka krzyczy Seniorita nie, nie oni. Po pewnym czasie oddalają się. Dołącza do nich pięciu innych, jeden z radiem. Muzyka dochodzi aż do nas. I tak z daleka pozostają do końca oratorium.
   Oratorium popołudniowe. Przy bramie od pewnego czasu pojawia się pewien chłopak. Od kilku dni jest codziennie. Mamy z Magdą podejrzenie, ze handluje narkotykami, ale podejrzenie jest tylko podejrzeniem. W końcu pewnego dnia rozmawia ze mną. Twierdzi,ze chce wejśc do oratorium. Jeśli chce, może się zapisać, każdy dzieciak ma prawo, prawo do nauki. Jednak nie ma zeszytu. Mówię, że to jest obowiazek. Odpowiada, że przyjdzie w poniedziałek. Podczas rozmowy rozpoznaję w nim chłopaka z radiem. Historia zaczyna łączyć się w całość. Chłopak nazywa się Romario. Trochę rozmawiamy. Nie jest głupi. Zna go też Omar, jeden z naszych oratorianów, równie cieżki przypadek. Innym razem o nim napiszę. Ponoć jest jego sąsiadem. Kiedyś się bardziej kolegowali, ale ten chłopak pobił jego matkę.
Romario nigdy więcej się nie zjawia. Magda przypadkowo znajduje na blogu dziewcząt sprzed 3 lat jego portret. Chłopak z problemami. Ma dwa oblicza. Jednego dnia rozwala całą klasę innego jest spokojny, kochany, Romario. I ja sądzę, że to właśnie on. Tylko już jest te pare lat starszy, nie przychodzi. Ponoć pracuje. W następną niedzielę, Magda słyszy od dzieci, że chłopak obecnie siedzi. Za kradzież. Czy to jest naprawdę on, jedna i ta sama osoba, nie wiem. Tu ciężko być czegokolwiek pewnym. Ale ta historia bardzo otwiera mi oczy. Te dzieci walczą tu o swoje być albo nie być. W nich toczy sie ta walka miedzy dobrem a złem. Złem klamstw, narkotykow, kradzieży, zabójstw.. a tym dobrem niewinnego dziecka, dziecka Boga.

     Wróćmy teraz do dnia poprzedniego. Rano jestem sama z Secundarią (ze starszymi dziecmi). Jest ich koło dziesięciu osób. Każdego dnia zbliżamy sie do siebie, bardziej i bardziej. To takie moje małe kroczki naprzód. Dziewczynki chcą bym im pomogała w nauce, przygotowują ze mną śniadanie dla wszystkich. Tak bardzo zamknięta z początku dziewczyna, mająca w sobie wiodoczny smutek, czasem agresywna- Tatiana potrafi sama przyjść, przytulić się. Hermes, który jest właśnie jednym z tych chłopaków, którzy zaczęli grać w siatkę. On,  z poranioną ręką. Dwie przyjaciółki, Karen i Ana, ktore ćwiczą dziś układ taneczny w oddzielnej sali, przygotowanej dla nich przeze mnie.
I David. Chłopak, który pewnego dnia przyszedł do mnie z rządaniem, bym mu otworzyła drzwi, gdyż więcej nie przyjdzie. Jedna z naszych animatorek tego dnia zabrała mu telefon. Jest to zakazane, rzeczywiscie. Tylko ta animatorka sama również ze swoją komórką si.e nie rozstaje, czasem i na modlitwie. A dzieci jest coraz mniej. David nie ma dziś zadań. Jest tu też dziś jego pies, który czasem przemyka sie do oratorium. Powoli zaczynamy rozmawiać. Pierwsze kilka minut jest to własciwie mój monolog. On milczy. W końcu, gdy pytam sie o imię psa, odpowiada. I tak powoli, powoli.. Ostatecznie może iść posłuchać muzy i posiedzieć na boisku. Wiem, że nie powinien, ale sadzę, że to jeden z tych dni, gdy chce sie wszystko rzucić, pobyć samemu. A do nauki i tak już sie nie zmusi tego dnia chłopaka. Umowa jest taka, że następnego dnia pracuje. I rzeczywiscie, w ubiegły piątek przychodzi spóźniony, ale pracuje. Ma dziś zaliczenie, poprawkę razem z Hermesem. Uczymy sie razem. Ja ich przepytuje. I zalicza :) :) :) taki mały nasz wspólny sukces. W niedziele spotykam go gdy idę po dzieci na Msze. Po raz drugi, gdy idzie do oratorium peryferyjnego, a raczej oratorium do niego, gdyż mieszka własnie tam, obok domu Senory Paqui. Z początku nie chce uczestniczyć, siedzi ze swoimi kumplami. W końcu udaje mi się ich namówić. Przychodzą na modlitwę i mogą grać potem w nogę. Już wczoraj w klasie żartuje z dziewczynami, że przechodziła koło jego domu w niedziele pewna białowłosa księzniczka. Śmiejemy sie razem. Tak, udało mi się do niego dotrzeć. Ale nie jest prosty.. często nie przychodzi, nie modli sie, potrafi uderzyć drugą osobę..
   Popołudnie. Bardzo ciężkie dla mnie. Odkąd chodziłyśmy z Magdą po domach z ogłoszeniami, przyszło kilka nowych dzieci. Tak, lubię wychodzić do slumsow. Robimy to wraz z animatorami od tygodnia za zgodą a raczej prośbą Padre Pedro. Jedną z naszych nowych dziewczynek  jest Nicole. Dziewczynka  z 4 grado (najniższa nasza klasa). Totalnie nieskordynowana, nie chodzi na formacje, wychodzi z klasy. Ma bardzo głęboką ranę na nodze, którą próbuję jej zaleczyć. I tak od pierwszego dnia uczepiło się mnie owe dziewcze. Nie ma ojca, mieszka sama z matką. Prawdopodobnie jest z bardzo biednej i patologicznej rodziny. Chce bym ja była jej matka, co mnie przeraża. Wyprowadzila dziś z równowagi jednego z naszych animatorów- Angela, dla mnie, jednego z najlepszych naszych animatorow. Skończyło sie atakiem histerii. I tak zastałam ją leżacą na podłodze w klasie. Udało mi sie ściągnąc naszego psychologa. Niesamowicie uzdolniony, z podejściem do dzieciakow. I tak Nicole ostatecznie dołączyła do dzieci-poszła jeść wraz z innymi dziećmi. A ja po drodze dowiedziałam sie, że jeden z animatorów, na którym mi zależy, nie będzie na jutrzejszym spotkaniu, które przygotowujemy po nocach z Magdą, które ma dużo zmienić, być tym przełomowym. Nie wytrzymuję i rozpłakuję się. Dokładając do tego chłopaka, któremu rano musiałam zabronić tymczasowo przychodzenie do oratorium, ukradzioną piłkę. Nie wytrzymuję.Teraz ja potrzebuję pomocy psychologa, który jako jeden z dwóch osób jest tego świadkiem. Mnie też potrafi uspokoić J Wracam na górę. Dzieci kończą jeść. Jeden z chłopców pyta mnie o wodę. Od tygodnia dzieki mnie, mogą ją pić. To tak niewiele kosztuje ale tu o najprostrze rzeczy trzeba się starać. I nikt im dziś nie dał, gdy mnie nie było. Rozdaję. Kończymy jeść. Upiekłam wczoraj obiecane ciasto czekoladowe dla dzieci, 70siątki :) tak, lubię nasze kucharki i raz w tygodniu obiecałam im, ze będę ich uczyć piec ciasta. Wcześniej raczej anonimowo, dziś kleryk po raz pierwszy powiedział ,że jest ode mnie. Jeszcze nigdy w życiu nie dostałam tak dużego aplauzu. Posiłek kończymy troszkę wcześniej, gdyż dziś jest Święto Senor de los Milagros. Kleryk wczoraj postanowił skrócić oratorium, by dzieci, które chcą mogły iść na Msze. Tylko, że już nikt nie poczuł odpowiedzialnosci by z nimi iść. To typowe dla naszego kleryka. Zaproponowałam, że ja ich zabiorę dziś przy obiedzie, na co usłyszałam od księdza Ramosa, że dzieci robią dużo hałasu na Mszy. I tak zabrałam te niechciane dzieci sama jedna. Całą Msze modliłam sie by były grzeczne. Poszło koło dwudziestki, głównie maluchów, wytrwało około siódemki. Jak dla mnie urwisy były grzeczne :) ale każde zdanie wypowiedziane przez siedmiolatka niosło sie na cały Kosciół, gdyż pewnie moje dzieci stanowiły połowę osób uczestniczących we Mszy. W połowie przyszedł Angel-animator, o którym wcześniej pisałam. Taki mój wczorajszy Angelito-Aniołek do pomocy. I tak dzieci, na koniec już przysypiajace i w końcu spokojne oddały ten swój czas Bogu. Dobrowolnie.. Tylko godzina już taka poźna. Półmrok. A mieszkamy w slumsach. I tak pierwszy raz wyszlam o tej porze poza Bosconie wiedząc, że narażam siebie. Ale to jest odpowiedzialność za te moje piurka. Towarzyszył mi do połowy Angel, dalej nie poszedł, tylko czekał. Bał sie iść dalej. Ja poza moimi Piurkami nic nie miałam przy sobie, tylko te moje dzieci. I jeszcze ten strach.. Wróciłam. Bóg mnie strzeże.

1 komentarz:

  1. Ala, bardzo piękne, choć czasem smutne, to co piszesz, ale proszę uważaj też na siebie...

    OdpowiedzUsuń