środa, 15 września 2010

Lima 12-09-2010


         Dziś jest moja pierwsza niedziela w Peru :) budzę się dopiero po 7. W domu panuje dziwna cisza. Aż zaczynam się zastanawiać czy wszyscy poza mną są na Mszy, że nie zrozumieliśmy się wczoraj. Szybko ubieram się, wychodzę.. całe szczęście wszystko jest na miejscu, Msza będzie o 1. Następnie czekam na chłopaka, o którym pisałam pierwszego dnia, nazywa się Jaime- już niektóre imiona pamiętam. Ma mnie zabrać do pobliskiego oratorium. Nie przychodzi. Te dwie sytuacje totalnie wyprowadzają mnie z równowagi, czy ja nic nie rozumiem co do mnie mówią tutaj. Szukam go, jeden z chłopaków mi mówi, że w nocy był poza ośrodkiem. Martwię się gdyż nie rozumiem dlaczego. Kleryk zauważa to przy śniadaniu, pyta się czy wszystko dobrze. Nazywa się Robert. Jest jednym z najcieplejszych i najbardziej pogodnych mężczyzn jakich poznałam w życiu. Dobrze, ze Bóg go wybrał by mu służył jako Salezjanin, jest nim pełną parą.
         Po śniadaniu wraca Mirek, jej mogę znów troszkę rozmawiać w swym języku :) Okazuje się, że dziś będzie uroczysta Msza-Chrzest naszych chłopców, dokładniej pięciu. Z tej okazji zakładam białą spódnice i biały sweter, czym wzbudzam śmiech ks. Ryszarda. Twierdzi, że wyglądam jak zakonnica albo dziewczynka do Komunii. Chłopcy twierdza, że jak do ślubu. A ja po prostu lubię biel :) W Kościele spotykam przyjaciela domu, którego poznałam wczoraj. Niesamowicie opiekuńczy i światły człowiek. Twierdzi, ze przypominam mu jego córkę. Będzie ojcem chrzestnym jednego z chłopców. W końcu przychodzą i oni, jej w białych koszulach wyglądają tak dostojnie. Brakuje tylko rodziców, właściwie są tylko jedni. Ale to nic.. Przecież to Bóg jest dla nich najważniejszym Ojcem, może jedynym.. Ksiądz Ryszard podczas kazania wspomina jeden z chrztów w Polsce w czasach  komunizmu.. Moje myśli podążają do ojczyzny. Pojawiają się łzy w moich oczach, tak niewiele rozumiem, ale to nic. Jest pięknie. Chrzest to przecież najważniejszy dzień w naszym życiu. I tak czuć obecność Boga, przecież te zbłąkane dusze czekały kilkanaście lat by przyjąć ten sakrament..
        Następnie wielka uroczystość w domu. W pewnym momencie przyciąga moją uwagę, a raczej słuch, muzyka, dobiega z góry. Mirek mówi, ze przecież tam grają nasze chłopaki. Szybciutko biegnę po schodach. Gra ich trzech, dwóch na gitarze, jeden na perkusji i jest wokalistą. Jestem jedynym obserwatorem. Dają czadu. Oni się cieszą, że ja się cieszę ;) Jeszcze dwie piosenki specjalnie dla mnie i koniec. W ten sposób zapamiętuję następne imiona Luis, Ronald i Govy :)
       Mirek wieczorem zabiera mnie na różaniec. Na boisku chłopcy stają w kole i zaczynają modlitwę. Znów mam w głowie Jaime, cały dzień się nie pojawił. Ofiarowuje go Maryi, przy drugiej tajemnicy chłopak się zjawia, niesamowita ulga. Maryja zawsze słucha naszych modlitw, w każdym języku, nawet tym który kaleczymy. Nie ważne są słowa, ważne jest przecież serce <3

1 komentarz: