sobota, 18 września 2010

Lima-Piura 17-09-2010

    Właśnie jestem w autobusie, jadę do Piura. Nie wiem jak to jest, czas tu płynie inaczej. Tydzień w Casita w Limie, a ja czuję się jakbym tu była rok. I tak ciężko go opuścić.. Dwa dni temu, gdy były urodziny- moje  i kilku chłopców każdy miał coś powiedzieć o sobie, o swojej rodzinie. Łamanym hiszpańskim powiedziałam o swych dwóch rodzinach. O tej jednej, w której się urodziłam i tej drugiej, większej salezjańskiej. Wszyscy chłopcy zaczęli klaskać. Teraz już wiem, że ta druga rodzina przekracza również oceany, góry.. To były jedne z piękniejszych urodzin w moim życiu, choć króciutkie, ale takie z całego serca, w domu Don Bosco. Mam tu teraz przyjaciół. Siostra brata Roberta, która dzwoni do mnie codziennie, choć ja prawie nie mówię po hiszpańsku. Grecia, dziewczynka z Colegio de Maria Auxiliadora, która jest taka pomocna. Gotowała ze mną polski urodzinowy obiad, a właściwie polsko-hiszpański (ja nie należę do najlepszych kucharek), próbowała kilka godzin odratować mój komputer (po tygodniu nastąpiła jego totalna destrukcja-soy la chica imbecila de computadora "P), pomogła się spakować..

    Autobus rusza, właśnie mijam Stadion Narodowy, który jest w budowie. To jest pierwszy budynek, który pokazali mi chłopcy z tarasu..

   Ale wróćmy myślami do domu. Tak, zaczęłam już pracować. Dostałam dokumenty medyczne chłopców, do przeglądu i uzupełnienia. Po moich zmaganiach językowych udało się :D Poświęciłam temu ostatnie dwa dni. Mam nadzieję, że kiedyś się przyda :)

  Chciałabym jeszcze napisać o trzech chłopcach z domu. Jednego już znacie Jaime. W niedzielę, gdy nie mogłam go znaleźć, on zwyczajnie spał. Chłopak pracował dwie noce z rzędu i nie wstał, by jechać do oratorium. Następnego dnia, gdy go spotkałam powiedziałam, że się o niego martwiłam, czym go zaskoczyłam. Siebie samą chyba też, że aż tak bardzo..
   Dziś tuż przed wyjazdem byliśmy wszyscy na konkursie tanecznym w Colegio. Specjalnie dlatego przełożyłam swój bilet dopłacając połowę wartości. I zgodnie z peruwiańskim czasem nie doczekałam się początku, musiałam jechać. Ale to nic, przecież nie chodziło o konkurs. Chodziło o bycie z nimi. Z tymi łobuzami wymalowanymi na niebiesko, gwiżdżącymi, grającymi na bębenie-to się nazywa kibicowanie. Tam pożegnałam się z większością-jeden buziak dla każdego. I wyszłam z Mirkiem przed początkiem. Haime czekał przed wyjściem, zamiast zostać kibicować odprowadził mnie. Dałam mu prezent- jeden z różańców, który dostałam w Polsce przed wyjazdem. Ja i tak modlę się na jednym, a w ten sposób nie będę się już tak o chłopaka martwić :)

      Drugi chłopak-Emerson.To chłopak, przy którym dostaję kompletnej głupawki. Uczył mnie trochę hiszpańskiego w naszych rozmowach. Nazwałabym to raczej lekcjami śmiechu :) Dla niego też zaśpiewałam kiedyś piosenkę po polsku. Z moim głosem wyszło okropnie, ale to była obietnica i trzeba było się przełamać :P Był też jednym z chłopców, którego miałam zbadać. Obiecaliśmy obydwoje zachować powagę i się udało. Potem, tym razem ja, uczyłam go angielskiego. Chłopak ma ambicje, uczy się z Elwirą trzy razy w tygodniu. Skończył edukację, właśnie piszę pracę. Pisze też z ks. Piotrem. Myślę, że i on dostrzegł w nim kiedyś potencjał, może nawet jako pierwszy człowiek.

     Trzeci chłopiec-Jesus. Młodszy od dwóch pozostałych, bardzo prościutki. Dwa dni temu uczyłam się w sali ciszy. Tego dnia za bardzo ciszy tam nie było. Chłopcy co pewien czas zaczepiali mnie, w tym Jesus. Poprosiłam go by pokazał mi książkę, którą czyta. Takie historyjki o pewnym psiaku. Rozumiejąc, mas o menos, wysłuchałam trzech opowieści. Chłopak miał za zadanie pierw czytać potem je opowiedzieć i potrafił. Tak jeśli komuś naprawdę zależy potrafi się wiele. Spotkałam go wieczorem na Mszy, a właściwie to go na nią zaciągnęłam. Po Mszy siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy. Bardzo podobały mu się moje włosy i poprosił mnie bym mu dała kosmyk, czym rozbawił mnie do łez. Nietypowy prezent sobie wymyślił (dla zainteresowanych-nie dostał :P). Dziś dostałam od niego centymetr w prezencie. Szukałam owego urządzenia pół dnia, by móc zmierzyć chłopców. A teraz będę już mieć swój :) Nie mogąc go znaleźć przed wyjazdem poprosiłam Mirka, by go uściskał mocno ode mnie. Mirek powiedział, że próbuje oduczyć chłopaka ciągłego przytulania się, ale zrobi dla mnie wyjątek. Tak chłopcu musiało kiedyś bardzo brakować miłości skoro tak żebrze choćby o jeden uścisk i ciepłe słowo..

     Podsumowując ten czas w Limie- jeszcze kilka słów o ks. Ryszardzie. Człowiek, który jest teraz ojcem tego domu, który dostał ten Boży dar bycia ojcem, dla tak trudnych chłopców, jednocześnie surowym i czułym. Wczoraj prowadził z Elwirą dyskusję, ja się przysłuchiwałam. Rozmawiali o celibacie. I właśnie jego słowami chcę zakończyć tą opowieść. "Kapłaństwo, życie w celibacie to nie jest przymus, to wybór. Wybór życia. To nie jest decyzja na dzień, rok. To jest obietnica wierności. Naśladowania życia Jezusa Chrystusa. Całkowite oddanie się wszystkim ludziom i każdemu z osobna.."  (moje tłumaczenie)

1 komentarz:

  1. Juz poprawiony, gdyz wczoraj napisany resztkami sil- bo bardzo wazny dla mnie

    OdpowiedzUsuń