niedziela, 26 września 2010

Piura 26-09-2010

      Zacznę od wieczoru, 23 września. Pierwsze wspólne spotkanie z klerykiem Eliasem. Jesteśmy w trójkę-ja, Magda i kleryk Elias. Zanim skończyliśmy swoją pracę jest już późno, koło 22. Rozpoczynamy modlitwą.. To spotkanie jest dla mnie bardzo ważne. Rozjaśniają mi się pewne kwestie.Elias przypomina mi, że te dzieci nie są proste, że nikt ich nigdy nie wychowywał, że nic w nich nie zmienię z dnia na dzień, że muszę mieć respekt do ich kultury.. że kroczek po kroczku, taki maluteńki i może zdobędę kiedyś ich respekt, szacunek. Są to jego słowa albo i moja ich interpretacja.Swoje rozważania rozpoczyna od zdania, że jesteśmy tu misjonarzami. Tak bardzo potrzebne są mi te słowa, by ktoś mi to powiedział jeszcze raz, przypomniał.. Bo tak łatwo się zapomina.. Nagle do mnie dociera ile jeszcze mej pracy potrzeba nad sobą samą, nad moją europejskością i związaną z tym pychą, stawianiem siebie jednak ponad.. Kleryk mówi też o problemach kilku dzieci. Między innymi Luisem, z którym sobie w ogóle nie radzę. Dziś rozwalił dzieciom całą przerwę zabierając jedyną piłkę, którą dostały  i biegając z nią wśród młodszych dzieci gdzie nie mieliśmy wstępu. Cały czas stwarza on problemy nie tylko mi. dzieci mówią na niego loco-szalony. Zastanawiałyśmy się dziś z Magdą czy nie ma zaburzeń psychicznych. Po usłyszeniu od Eliasa jego historii, opowieści o jego domu, jest mi teraz dużo łatwiej zrozumieć jego zachowanie. Oni naprawdę mają takie problemy na początku swej drogi życia, o których ja, nigdy, jako mała dziewczynka, nie miałam pojęcia...

     25 września-ranek. Dziś przygotowuję swoje pierwsze warsztaty z tańca. Sprawy techniczne zajmują mi najwięcej czasu, znalezienie muzyki, ściągnięcie, podłączenie całego sprzętu. Wybieram piosenkę Shakiry "Waka Waka". Powinno się spodobać, to w końcu gwiazda Ameryki Południowej i piosenka z Mundialu. Ćwiczę w pokoju godzinę, może dłużej. Trzeba stworzyć choreografię w tak krótkim czasie i jeszcze ją zapamiętać. Będzie dość prosta, oparta na kilku ruchach reggeatonu pomieszanych z tańcem orientalnym. Czy udało się, nie wiem. Zupełnie inaczej jest uczyć się samej, a uczyć kogoś. Przyszło ponad 20 osób. Bardzo zróżnicowani co do wieku, zdolności i płci. I tu żałuję, że mój taniec jest taki kobiecy. Kilku starszych chłopaków jest naprawdę uzdolnionych. Brakuje nam tu mężczyzny, który by im poprowadził naprawdę męskie warsztaty, by ich poprowadził. Sama ćwiczyłam kiedyś karate ale to zbyt dawno i krótko..Teraz są trochę pozostawieni samym sobie co nie jest dobre dla takich łobuzów..
      Po oratorium mamy spotkanie dla katechetów. Idę choć nie muszę w nim uczestniczyć. Prowadzenie katechezy dla dzieci w obcym dla mnie języku jest zbyt trudne. Ale sama uczyć się mogę, może kiedyś zaowocuje.. Katechezę prowadzi siostra Karina. Dziś zabiera nas do Kościoła, zapala świecę, w tle cicho gra muzyka. W trakcie mówi o roli katechety, następnie modlimy się, czytamy Ewangelię.Nawiązuje do rozesłania uczniów. My, ja, ty jesteśmy powołani do jej głoszenia. Każdy bierze z ołtarza kartę. Jest to umowa między mną a Bogiem. Zobowiązanie do świadczenia swoim życiem o Bogu, głoszeniu Ewangelii, byciu katechetom zawsze- umowa nierozerwalna. Każdy z nas może podpisać lub nie. Podpisuję. Ona była już w moim sercu gdy wyjeżdżałam z Polski. Każdy z bierzmowanych już ją przyjął w swoim życiu choć może nie w pełni świadomie.

sobota, 18 września 2010

Lima-Piura 17-09-2010

    Właśnie jestem w autobusie, jadę do Piura. Nie wiem jak to jest, czas tu płynie inaczej. Tydzień w Casita w Limie, a ja czuję się jakbym tu była rok. I tak ciężko go opuścić.. Dwa dni temu, gdy były urodziny- moje  i kilku chłopców każdy miał coś powiedzieć o sobie, o swojej rodzinie. Łamanym hiszpańskim powiedziałam o swych dwóch rodzinach. O tej jednej, w której się urodziłam i tej drugiej, większej salezjańskiej. Wszyscy chłopcy zaczęli klaskać. Teraz już wiem, że ta druga rodzina przekracza również oceany, góry.. To były jedne z piękniejszych urodzin w moim życiu, choć króciutkie, ale takie z całego serca, w domu Don Bosco. Mam tu teraz przyjaciół. Siostra brata Roberta, która dzwoni do mnie codziennie, choć ja prawie nie mówię po hiszpańsku. Grecia, dziewczynka z Colegio de Maria Auxiliadora, która jest taka pomocna. Gotowała ze mną polski urodzinowy obiad, a właściwie polsko-hiszpański (ja nie należę do najlepszych kucharek), próbowała kilka godzin odratować mój komputer (po tygodniu nastąpiła jego totalna destrukcja-soy la chica imbecila de computadora "P), pomogła się spakować..

    Autobus rusza, właśnie mijam Stadion Narodowy, który jest w budowie. To jest pierwszy budynek, który pokazali mi chłopcy z tarasu..

   Ale wróćmy myślami do domu. Tak, zaczęłam już pracować. Dostałam dokumenty medyczne chłopców, do przeglądu i uzupełnienia. Po moich zmaganiach językowych udało się :D Poświęciłam temu ostatnie dwa dni. Mam nadzieję, że kiedyś się przyda :)

  Chciałabym jeszcze napisać o trzech chłopcach z domu. Jednego już znacie Jaime. W niedzielę, gdy nie mogłam go znaleźć, on zwyczajnie spał. Chłopak pracował dwie noce z rzędu i nie wstał, by jechać do oratorium. Następnego dnia, gdy go spotkałam powiedziałam, że się o niego martwiłam, czym go zaskoczyłam. Siebie samą chyba też, że aż tak bardzo..
   Dziś tuż przed wyjazdem byliśmy wszyscy na konkursie tanecznym w Colegio. Specjalnie dlatego przełożyłam swój bilet dopłacając połowę wartości. I zgodnie z peruwiańskim czasem nie doczekałam się początku, musiałam jechać. Ale to nic, przecież nie chodziło o konkurs. Chodziło o bycie z nimi. Z tymi łobuzami wymalowanymi na niebiesko, gwiżdżącymi, grającymi na bębenie-to się nazywa kibicowanie. Tam pożegnałam się z większością-jeden buziak dla każdego. I wyszłam z Mirkiem przed początkiem. Haime czekał przed wyjściem, zamiast zostać kibicować odprowadził mnie. Dałam mu prezent- jeden z różańców, który dostałam w Polsce przed wyjazdem. Ja i tak modlę się na jednym, a w ten sposób nie będę się już tak o chłopaka martwić :)

      Drugi chłopak-Emerson.To chłopak, przy którym dostaję kompletnej głupawki. Uczył mnie trochę hiszpańskiego w naszych rozmowach. Nazwałabym to raczej lekcjami śmiechu :) Dla niego też zaśpiewałam kiedyś piosenkę po polsku. Z moim głosem wyszło okropnie, ale to była obietnica i trzeba było się przełamać :P Był też jednym z chłopców, którego miałam zbadać. Obiecaliśmy obydwoje zachować powagę i się udało. Potem, tym razem ja, uczyłam go angielskiego. Chłopak ma ambicje, uczy się z Elwirą trzy razy w tygodniu. Skończył edukację, właśnie piszę pracę. Pisze też z ks. Piotrem. Myślę, że i on dostrzegł w nim kiedyś potencjał, może nawet jako pierwszy człowiek.

     Trzeci chłopiec-Jesus. Młodszy od dwóch pozostałych, bardzo prościutki. Dwa dni temu uczyłam się w sali ciszy. Tego dnia za bardzo ciszy tam nie było. Chłopcy co pewien czas zaczepiali mnie, w tym Jesus. Poprosiłam go by pokazał mi książkę, którą czyta. Takie historyjki o pewnym psiaku. Rozumiejąc, mas o menos, wysłuchałam trzech opowieści. Chłopak miał za zadanie pierw czytać potem je opowiedzieć i potrafił. Tak jeśli komuś naprawdę zależy potrafi się wiele. Spotkałam go wieczorem na Mszy, a właściwie to go na nią zaciągnęłam. Po Mszy siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy. Bardzo podobały mu się moje włosy i poprosił mnie bym mu dała kosmyk, czym rozbawił mnie do łez. Nietypowy prezent sobie wymyślił (dla zainteresowanych-nie dostał :P). Dziś dostałam od niego centymetr w prezencie. Szukałam owego urządzenia pół dnia, by móc zmierzyć chłopców. A teraz będę już mieć swój :) Nie mogąc go znaleźć przed wyjazdem poprosiłam Mirka, by go uściskał mocno ode mnie. Mirek powiedział, że próbuje oduczyć chłopaka ciągłego przytulania się, ale zrobi dla mnie wyjątek. Tak chłopcu musiało kiedyś bardzo brakować miłości skoro tak żebrze choćby o jeden uścisk i ciepłe słowo..

     Podsumowując ten czas w Limie- jeszcze kilka słów o ks. Ryszardzie. Człowiek, który jest teraz ojcem tego domu, który dostał ten Boży dar bycia ojcem, dla tak trudnych chłopców, jednocześnie surowym i czułym. Wczoraj prowadził z Elwirą dyskusję, ja się przysłuchiwałam. Rozmawiali o celibacie. I właśnie jego słowami chcę zakończyć tą opowieść. "Kapłaństwo, życie w celibacie to nie jest przymus, to wybór. Wybór życia. To nie jest decyzja na dzień, rok. To jest obietnica wierności. Naśladowania życia Jezusa Chrystusa. Całkowite oddanie się wszystkim ludziom i każdemu z osobna.."  (moje tłumaczenie)

środa, 15 września 2010

Lima

          Autor: Mirek- wolontariusz SWM

Lima 12-09-2010


         Dziś jest moja pierwsza niedziela w Peru :) budzę się dopiero po 7. W domu panuje dziwna cisza. Aż zaczynam się zastanawiać czy wszyscy poza mną są na Mszy, że nie zrozumieliśmy się wczoraj. Szybko ubieram się, wychodzę.. całe szczęście wszystko jest na miejscu, Msza będzie o 1. Następnie czekam na chłopaka, o którym pisałam pierwszego dnia, nazywa się Jaime- już niektóre imiona pamiętam. Ma mnie zabrać do pobliskiego oratorium. Nie przychodzi. Te dwie sytuacje totalnie wyprowadzają mnie z równowagi, czy ja nic nie rozumiem co do mnie mówią tutaj. Szukam go, jeden z chłopaków mi mówi, że w nocy był poza ośrodkiem. Martwię się gdyż nie rozumiem dlaczego. Kleryk zauważa to przy śniadaniu, pyta się czy wszystko dobrze. Nazywa się Robert. Jest jednym z najcieplejszych i najbardziej pogodnych mężczyzn jakich poznałam w życiu. Dobrze, ze Bóg go wybrał by mu służył jako Salezjanin, jest nim pełną parą.
         Po śniadaniu wraca Mirek, jej mogę znów troszkę rozmawiać w swym języku :) Okazuje się, że dziś będzie uroczysta Msza-Chrzest naszych chłopców, dokładniej pięciu. Z tej okazji zakładam białą spódnice i biały sweter, czym wzbudzam śmiech ks. Ryszarda. Twierdzi, że wyglądam jak zakonnica albo dziewczynka do Komunii. Chłopcy twierdza, że jak do ślubu. A ja po prostu lubię biel :) W Kościele spotykam przyjaciela domu, którego poznałam wczoraj. Niesamowicie opiekuńczy i światły człowiek. Twierdzi, ze przypominam mu jego córkę. Będzie ojcem chrzestnym jednego z chłopców. W końcu przychodzą i oni, jej w białych koszulach wyglądają tak dostojnie. Brakuje tylko rodziców, właściwie są tylko jedni. Ale to nic.. Przecież to Bóg jest dla nich najważniejszym Ojcem, może jedynym.. Ksiądz Ryszard podczas kazania wspomina jeden z chrztów w Polsce w czasach  komunizmu.. Moje myśli podążają do ojczyzny. Pojawiają się łzy w moich oczach, tak niewiele rozumiem, ale to nic. Jest pięknie. Chrzest to przecież najważniejszy dzień w naszym życiu. I tak czuć obecność Boga, przecież te zbłąkane dusze czekały kilkanaście lat by przyjąć ten sakrament..
        Następnie wielka uroczystość w domu. W pewnym momencie przyciąga moją uwagę, a raczej słuch, muzyka, dobiega z góry. Mirek mówi, ze przecież tam grają nasze chłopaki. Szybciutko biegnę po schodach. Gra ich trzech, dwóch na gitarze, jeden na perkusji i jest wokalistą. Jestem jedynym obserwatorem. Dają czadu. Oni się cieszą, że ja się cieszę ;) Jeszcze dwie piosenki specjalnie dla mnie i koniec. W ten sposób zapamiętuję następne imiona Luis, Ronald i Govy :)
       Mirek wieczorem zabiera mnie na różaniec. Na boisku chłopcy stają w kole i zaczynają modlitwę. Znów mam w głowie Jaime, cały dzień się nie pojawił. Ofiarowuje go Maryi, przy drugiej tajemnicy chłopak się zjawia, niesamowita ulga. Maryja zawsze słucha naszych modlitw, w każdym języku, nawet tym który kaleczymy. Nie ważne są słowa, ważne jest przecież serce <3

niedziela, 12 września 2010

Lima, 11-09-2010

      Troszkę postaram się opisać atmosferę domu. Tu jest tyle ludzkiego ciepła. Czy tworzą go sami chłopcy, czy ksiądz Ryszard a może duch Don Bosco, którego odczuwam bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.. Już po trzecim dniu myślę, że ciężko będzie mi ruszyć dalej.. ja zbyt łatwo się przywiązuję. Dobrze, że wczoraj rozmawiałam z ks. Piotrem. Zapamiętałam zdanie, że dobrze, że przyjeżdżam gdyż jest dużo pracy. I dlatego się cieszę. Tutaj w domu chłopców imię ks. Piotra budzi ogromny respekt. On przecież jest jego założycielem. Ponoć człowiek surowy z zewnątrz musi posiadać dużo wewnętrznego ciepła skoro jest twórcą tego domu. W naszej pierwszej rozmowie i wcześniejszych listach także ono iskrzyło. :) więc pozostaję spokojna o jego surowość.

       Drugą część chcę poświęcić Elwirze. Elwira jest wolontariuszką z Niemiec. Kobieta już dojrzała, wykształcona, bogata, po rozwodzie. We wczorajszej rozmowie poruszyła temat tego ciepła, że chłopcy są tak kochani, jeśli okaże się im trochę uwagi zaraz lgną do ciebie, użyła bardzo dobitnego określenia prawie jak psy. I że wynika to z ich braku miłości we wcześniejszym życiu. Wtedy przyszła mi do głowy myśl, że ona czy ja się wiele od nich nie różnimy, przecież my też pragniemy ciepła, miłości i jest o nie trudno na inny sposób w naszych chłodnych krajach wśród naszych chłodnych ludzi.

Elwira jest niesamowita kobietą, pierwszą Niemką, która uprała ręcznie moją bieliznę :P Rano szłyśmy by zrobić razem pranie gdy zawołał mnie ksiądz bym przygotowała śniadanie dla gości. Zostawiając siatkę Elwirze pobiegłam do kuchni ugościć przyjaciół księdza co oczywiście skończyło się na wspólnym śniadaniu, rozmowach.. i właśnie w tym czasie Elwira uprała bieliznę. Pozostało tylko podziękować :8)

Elwira kilkadziesiąt lat temu była w Peru. Gdy zaczęła wspominać ten czas widać było jej marzycielskie oczy, mówiła, że czuje się jakby to było wczoraj. Może i ja za kilkadziesiąt lat będę mieć te samo spojrzenie myśląc o Peru. Sądzę, że gdybym została tu na rok, ja i Elwira mogłybyśmy zostać przyjaciółkami. W końcu jako kobiety z Europy w ośrodku, gdzie są prawie sami mężczyźni lgniemy już teraz do siebie :) Polka i Niemka :*)

piątek, 10 września 2010

Lima 9.09.2010

Pierwsze co zobaczyłam peruwiańskiego z samolotu były to Andy.. jeszcze kilka niepewności na lotnisku i udało się.. jestem już po peruwiańskiej stronie świata. Tu czekają na mnie Mirek i kilku chłopaków z ośrodka z polską i peruwiańską flagą na kartce, napisem Alicja witaj w Peru :) :) :) witam witam.. jeszcze tego samego dnia udało mi się uczestniczyć w pierwszej Eucharystii.. Przyznaję póki co niewiele rozumiem ale Msza jest bardzo ważna i piękna zarazem. Następnie kolacja z ks.Ryszardem, ks.Stefanem i Mirkiem i na koniec padam ze zmęczenia. Różnica czasu, wcześniejsze przygotowania odebrały mi całe moje siły..


Zaczyna się nowy dzień, bardzo słoneczny i ciepły po wczorajszej chłodnej nocy. Tu jest teraz początek wiosny. Nabieram odwagi by wyjść z pokoju.. Jestem dość nieśmiałą osobą, a tu tylu chłopaków, których język niewiele rozumiem, nie znamy się.. Po kilku rozmowach trafiam z jednym z nich do sali komputerowej by pomóc mu odrabiać pracę domową, więcej czasu spędzamy na słuchaniu muzyki, oglądaniu peruwiańskiej piłki nożnej- czyli to co tutaj lubi się najbardziej. Oj trudno będzie mi w przyszłości o dyscyplinę u dzieciaków. Następnie proszę chłopaka by pokazał mi dom. I tu przez pralnie wychodzimy na taras, który znajduje się na dachu domu. Stąd rozpościera się widok Limy. W słoneczny dzień podoba mi się, przypomina nieco mniej znane dzielnice Nowego Jorku, te zamieszkałe przez imigrantów. W tym czasie dwóch chłopaków kłoci się i ten większy dostaje kamieniem w oko. Nie wiem ani o co poszło, ani nie umiem ich rozdzielić. Na szczęście rozchodzą się za chwilę.

Okazuje się, że Mirek musi jechać do Boliwii, by przekroczyć granicę, gdyż przegapił termin ważności wizy. Odwozimy go na dworzec, oj a miał być tu moim przewodnikiem. Prosi jednego z chłopaków by pokazał mi miasto. Ten zgadza się od razu. W końcu to sama przyjemność pokazać się z blondynką ;) I tu zaczyna się pierwsza historia.

Chłopak trafił do domu po kilku latach ćpania i picia. Pochodzi z puszczy. Załamał się gdy umarł jego ojciec i stopniowo spadał na dno. I pewnego dnia trafił tu do Salezjanów. Oni wyciągnęli do niego rękę tak jak i kiedyś do mnie :*) choć nasze doświadczenia są zupełnie inne to jednak coś nas łączy. Opowiadam mu również pokrótce swoją historię. Tak przemierzamy tłoczne ulice Limy o zachodzie słońca. Czuć w powietrzu klimat tego miasta, ten tłok, hałas, kolorowość wymieszaną z szarością, dźwięki klaksonów, kurz.. Mi się podoba. Dostaję od chłopaka prezent, kupuje mi bransoletkę czym mnie zaskakuje.. Po tylu historiach, że to oni wyciągają od Europejczyków co się da to ja pierwsza dostaję tu prezent. Chłopak opowiada też o swym zakochaniu w Magdzie, dziewczynie z Polski, którą poznał dwa miesiące temu, która zwiedzała Peru. Chce dla niej uczyć się angielskiego. Mówi, że gdy skończy technikum, wyjedzie do Polski by pracować jako mechanik i będą żyli razem. Chłopak jest totalnie zakochany. Zastanawiam się co czuje ta dziewczyna, mam wątpliwości, że wiąże z nim swoją przyszłość, że w ogóle będzie on mógł dostać polską wizę. Jednak nie potrafię mu tego powiedzieć. Po części wynika to z mojej słabej znajomości hiszpańskiego ale i każdy przecież ma prawo marzyć.. :)