sobota, 29 października 2011

Do adopcji, wrzesień 2011


    Od miesiąca jestem w Polsce. Czas piękny, można teraz odkrywać swą ziemię ojczystą jakby na nowo.  Bo człowiek już nie jest ten sam, a gdy człowiek nie ten sam i ziemia też nie ta sama.

   Chciałam do Was specjalnie napisać, rodzice moich dzieci, do naszych padrinos. Jesteście w skale fundamentu życia Peru, które poznałam.

  Rok temu, 6 września wylądowałam w Limie. Lima jest jednym z największych miast świata, jednym z najstarszych miast Ameryki Południowej, kryjącej za swymi ukurzonymi ścianami wieki historii. Miasto w niekończących się korkach, w hałasie uderzającym w głowę, powietrzu, które dusi spalinami w płucach, bezdomnych, o których można się potknąć podczas spaceru w kierunku muzeów i ambasad.

  Z Limy można jechać na południe, znaleźć się na czterech tysiącach metrów, widzieć biel śniegu na szczytach, blask zachodzącego słońca chowającego się za jednym z nich, znaleźć się w tym niesamowicie rześkim, rozrzedzonym górskim powietrzu.

  Można jechać na północny-wschód. Przedzierać się przez gąszcz i wilgoć puszczy amazońskiej, poczuć w oczach dzikość natury widząc błękit motyla wielkości dłoni.

   Ja z Limy wyjechałam na północny-wschód, do Piura. Piura jest miastem pustyni. Pracowałam w brudnym, szarym piachu przy żarze południowego słońca. Szary piasek, w którym tarzały się śmieci. Było to szkło po butelce piwa Brahma, papiery po ciastkach za 1 sol, rozkładający się zdechły rudy kot, stare buty, mokasyny wiszące na przewodach wysokiego napięcia. I te małe kolce ukryte w piachu, wbijające się w nogi, jeśli nie umiałeś dobrze postawić kroku.

   Na tym szarym piachu stały peruwiańskie domy. Czasem nawet dwupiętrowe z cegły. Jeśli jednak wszedłeś w głąb, były to domy z takiej bambusowej wikliny. Któregoś dnia, gdy zawiał wiatr jedna ze ścian takiego domu odpadła. Nie zdziwiło to nikogo poza mną. Wtedy można było zajrzeć do środka piurańskiego domu. Tam na podłodze z ubitego piachu leżał na materacu młody pan domu, czasem obok jego kolejna w życiu kobieta. Z boku trochę butelek po piwie. Nim można łatwo ugasić na chwilę pragnienie miłości na pustyni. Często leżał tak właściwie cały dzień. Żeby jednak coś w życiu robić, przed sobą miał telewizor. Czasem nawet z pięćdziesięcioma kanałami, całkiem niezłej marki. A w nim te słynne brazylijskie telenowele pełne dramatyzmu lub zaciekły mecz piłki nożnej.  Dobre na zaspokojenie peruwiańskiej niesamowitej wrażliwości człowieka przepełnionego emocjami. Obok zaś, a właściwie częściej przed domem, biegało niesamowicie wybrudzone, w podartej koszulce adidasa z darów małe dziecko. Był to chłopiec, Luis Alberto. Przed domem bawił się z kolegami śmieciami w sklep: „Może señorita chce kupić batona?”.  Albo miał też procę zrobioną z patyka, kilka kamieni. Próbował nimi trafić małego ptaszka. Gdzieś obok przechodziła ulicą kilkuletnia dziewczynka w szarej spódniczce, białej bluzeczce, z różowym placakiem i z białą kokardą we włosach.  Była to Alexa idąca do colegio. Lekcje zaczyna o pierwszej. Dalej skręca ona w prawo, ulicę po lewej omijała dużym łukiem. Ja dziś weszłam w tą ulicę bo miałam do rozdania ulotki. Ponoć właściwie lepiej byłoby nie wchodzić, jest to zona roja- czerwona strefa. Tam siedzieli i siedzą chłopaki popalając trawę. Gdy przechodziłam zawsze zaczepiali: „ eeee gringa” („ teeee biała”). Lubili zaczepiać, walnąć kilka komplementów, przejść spojrzeniem od góry do dołu. Ale jeśli to nie była ta uśmiechnięta blondynka, która mieszkała tu u księży, to wyjmowali nóż. Musiałeś wtedy oddać wszystko i jeśli miałeś szczęście potem uciekałeś, a oni odchodzili. Wśród nich był Julio. Miał trochę kręcone, jasne tak rzadkie tam włosy, piegowatą twarz nastolatka, podarte dżinsy, ale buty nike lśniące z daleka. Słuchał z kolegami reggeatonu z boomboksu na  baterie, trzymając w ręku niedopałek maryśki i patrząc lekko przymglonym spojrzeniem.

  Te dzieciaki:  Luis Alberto, Alexa, Julio to moje dzieciaki. Dzieci, które na ten rok powierzył mi Bóg, bym wzięła je pod swą opiekę. Ta trójka przychodziła rzadko do oratorium, był tydzień gdy byli codziennie, były miesiące gdy ich nie było. Był dzień, w tygodniu, gdy wiedziałam, że będą czekać, były dnie, gdy byłam pewna, że się nie zobaczymy.

  Moja praca- opis będzie krótki. Moją częścią Bosconi były dzieci. W zależności od pory roku, pory tygodnia, pory dnia było ich trzydzieści albo było ich sześćset. Byłam tam la chefe (szefowa) pracującą z młodym i leniwym wolontariuszem ze slumsów lub ciepłą i roześmianą panią profesor z uniwersytetu. Byłam nauczycielem tłumaczącym, ile jest 2+2 lub jak nazwać związek o trzech wiązaniach podwójnych, dwóch rozgałęzieniach i jednym potrójnym w drugim odgałęzieniu. Byłam dziewczyną grającą w siatkę, z moim brakiem zdolności uczącą małe dziewczynki jak odbić piłkę. Byłam kucharką smażąca kotlety dla wspólnoty czekającej na dobry obiad w dzień wolny od pracy, piekącą ciasto czekoladowe, niesamowicie puszyste i słodkie by zobaczyć uśmiech na twarzy małego łobuza. Byłam sekretarką układającą zmieniające się co dwa tygodnie listy dzieciaków, bo stałość w slumsach nie istnieje. Byłam też matką dla tej małej rozpłakanej dziewczynki ze zdartym kolanem, która trzeba przytulić lub tego chłopaka, który zamiast się uczyć pajacuje.

  Luis Alberto- lata teraz w obdartym koszulku strzelając do ptaków. Alexa- odrabia lekcje w domu lub podnosi się z łóżka jeśli ma dziś lenia. Julio- jest teraz w Limie w domu dla chłopaków ulicy, nowy i onieśmielony poddaje się z niechęcia rygorowi tego domu. Teraz po śniadaniu zmywa lub gdy skończył odrabia lekcje w sali ciszy. Dwa miesiące temu, trzeciego dnia po tym gdy się zjawił w oratorium porannym. Oglądał wtedy tą książkę ze zdjęciami z puszczy amazońskiej i czytał z trudem podpisy, trochę bez zrozumienia. Pamiętam ten jego uśmiech na twarzy, gdy widział to zdjęcie z małym dzieckiem w buszu. Wtedy też poszła ta iskra, jego człowieczeństwo zostało zauważone. Ma szanse od Boga na życie będąc w domu dla chłopaków ulicy.



 

niedziela, 2 października 2011

Urodziny

Miesiąc czerwiec to miesiąc urodzin. Ile radości daje wzruszenie Padre Pedro gdy na Mszę poranną, którą celebruje przychodzą z ludzie z różnych jego dzieł, w tym moje dzieci. Bo czasem warto porzucić swe obowiązki by cieszyć się w Panu ;) I to jego dziecięce zdziwienie gdy wjechał jego wymarzony rower, ten uśmiech dziecka na twarzy tak surowego człowieka. To wycinanie literek do 4 nad ranem: Feliz Cumpleanos, kilka zdjęć. Radość z rozbicia balonu na głowie samego pastoralisty, wymazanie twarzy tortem, niech pozna na sobie zabawy salezjańskie, przecież to poważna sprawa. Dziękuję Bogu za dar tej rodziny salezjańskiej na rok życia w piachu.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Magnificat



Wielbi dusza moja Pana *
i raduje się duch mój w Bogu,
Zbawicielu moim.
Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy. *
Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia.
Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, *
a Jego imię jest święte.
Jego miłosierdzie z pokolenia na pokolenie *
nad tymi, którzy się Go boją.
Okazał moc swego ramienia, *
rozproszył pyszniących się zamysłami serc swoich.
Strącił władców z tronu, *
a wywyższył pokornych.
Głodnych nasycił dobrami, *
a bogatych z niczym odprawił.
Ujął się za swoim sługą, Izraelem, *
pomny na swe miłosierdzie,
Jak obiecał naszym ojcom, *
Abrahamowi i jego potomstwu na wieki.
Chwała Ojcu i Synowi, *
i Duchowi Świętemu.
Jak była na początku, teraz i zawsze, *
i na wieki wieków. Amen.



wtorek, 16 sierpnia 2011

Maria Auxiliadora, Maj 2011


Matko Wspomożycielko,
Tobie dedykuję tego posta :)

                      Zaczynamy nowennę do Maryji Wspomożycielki. Moje dzieci mają konkurs- w niedzielę dostali małe karteczki z dziećmi i Jezusem.Będą tam dostawać pieczątki, każdy dzień jedna więcej. Trzeba mieć minimum pięć. Skuteczność duża- jeden chłopak przewagarował dwa dni- więcej nie chciał, myślę bardzo słusznie (dowiedziałam się po tychże dwóch dniach). Było nas 15-20. Małych rozbrykanych dzieciaków i ja z nimi. Troszkę wcześniej kończyliśmy oratorium tego dnia, potem dzieci szły do domu, czasem uciekały by ich nie zabrać przypadkiem na Mszę a moje dzieci z Bartolome Garelli przydreptywały, czasem wcześnie byśmy mogli razem pograć w piłkę, czasem późno. W zasadzie zawsze wchodziliśmy na nowennę jako jedni z ostatnich, bo tu trzeba odłożyć piłki, tu jeszcze do WC. Ale nic, wchodziliśmy razem, do tej ławki z przodu po lewej stronie. Dla mnie czas ciężkiej pracy. Bo taki mały albo większy szkrab z Bartolome Garelli ostatnie na co ma ochotę to usiąść w miejscu i słuchać. Ale co można wymagać, gdy przychodzi chłopiec, u którego w domu mówi się krzykiem i rękę do bicia podnosi ze zbyt dużą łatwością. I ten to mały łobuz Jeferson przychodzi tu ze swym młodszym rodzeństwem, najmniejszy ma 4 latka i on opiekuje się nimi a ja nim. Obok Estrella, która nie ma matki. Ona raczej się tuli, choć gdy obok znajdzie się jej koleżanka z podbitym w tym czasie lewym oczkiem to i tu porządku nie ma. Wyobraźnia dzieci duża jest. Mamy też nasz dzień, gdy przynosimy dary. Zaangażowani są nasi trzej powyżsi bohaterowie, najlepiej wypada Jeferson w niemiłosiernie brudnym i podartym koszulku, z mina małego złoczyńcy, cóż Bóg właśnie takich upodobał sobie… Po Mszy jeśli nie roznieśli Kościoła i gdy ministrant specjalnie nie schodził by zwrócić im uwagę, czeka ich torba cukierków. I tak już ostatni drepczą do domu o zmroku, czasem im troszkę towarzyszę. Jej ale piękny czas, z nimi już do końca będziemy trwali w szczególnie bliskiej więzi. I ta Estrella, która podsypiając już jednego dnia mówi, że chciałaby by ta nowenna się nie kończyła. I tak przychodzi oczekiwane Święto, w naszych slumsach będzie to niedziela. I tak w żarze słońca, piachu chodzimy w procesji. Moje dzieci stanowią połowę dzieci w procesji, jest ich koło 50. Wszystkie z Bartolome Garelli, mamy swój transparent staranie przygotowany przez Naarę. W tej staranności nigdy nie dorównam peruwianką ;) I tak w skwarze chodzimy z naszą figura Maryji, czasem niewiele słychać, czasem się rozbiegamy. Wokół balony, serpentyny, biegające psy, rozpadające się domy, te zadziwiające buty wiszące na przewodach wysokiego napięcia, wielki napis na drodze zrobiony przez podejrzanych zawsze mototaksistów- zobacz Matko jakie piękne są nasze slumsy… :)

piątek, 29 lipca 2011

Dzień Niepodległości




" Żyje w kraju tak pięknym,
pełnym bogactw i dobrej woli,
Bóg namalował moją duszę w bieli i czerwieni,
i za nic tego nie zmienie,
Mój lud jest dzielny i wielkoduszny,
Biedny lecz bogaty w godność,
i czy cierpienie czy gniew,
nie sprawią, że przestanę tańczyć.
Taniec, taniec, taniec
ze swymi smutkami i radościami
taniec ze swym ruchem
Taniec, taniec, taniec ponieważ
Bóg życia nas uwolni..."

niedziela, 5 czerwca 2011

Triduum Paschalne




Wielkanoc

Tak, minely juz prawie dwa miesiace, a ten dni ciagle sa w mojej pamieci. Taka naprawde inna, peruwianska, pelna radosci dla Boga Pascha dla mlodych. W tym roku, nowy pastoralista hno. Raul przeniosl tu troche ducha z Cuzco, gdzie organizuje sie te wielkie przedsiewziecia. Przewinely sie setki sob a wsrod nich ci mlodzi, szykujacy sie do bierzmowania. To moj pierwszy kontakt tu z ta grupa ludzi i od tego momentu wciagnelam sie, pomagam czasem Raulowi w tej czesci pracy salezjanskiej. Bo a niesamowici, juz bardziej dojrzali niz moje dzieciaki, a niektorzy z nich to wlasnie moje najstarze dzieciaki.

Wszystko zaczyna sie w Wielki Czwartek. Dosc nietypowo wracam w ten dzien o 6 nad ranem z urodzin Señory Mary. Mimo roznicy wieku, Señora Mary ma kolo 40 lat byly to najlepsze urodziny, na ktorych tu bylam. Ta kobieta ma w sobie tyle matczynego ciepla, za ktorym tu czasem tak tesknie. Milo bylo spedzic noc w jej domu, prawdziwym domu peruwianskiej kobiety, wyspac sie w lozku wraz z kolezanka Srta. Paquita wsord tylu zabawek dziecinnych. Tak wiec wrociwszy do Bosconii ide prosto do kaplicy, jest godzina Medytacji. Ku mojemu zdiwieniu jest tylko jedna osoba- zapewne zmienili grafik dnia. Ku wiekszemu zdziwienu jest to Padre Santi, inspektor ( najwyzej postawiony salezjanin w Peru). Przyjechal wczoraj przyciagniety dzielem, ktore sie tu organizuje a byc moze bardziej potrzeba obecnosci drugiego ksiedza w tym przedsiewzieciu ( obecnie Padre Pedro jest tu sam a ogrom pracy nawet tak twardego czlowieka jak on czasem przerasta). I trzecie najwieksze zdziwienie. Zajal miejsce mojej Magdaleny. Nikt tu nie usiadl od czasu jej wyjazdu, on jest pierwszy. Mam w pamieci dzien naszej rozmowy w cztery oczy, tego jak boje sie wyjazdu Magdy i zostania sama tu w Peru. Teraz juz rozumiem, ze nie jestem tu samotna wyspa, sa ludzie z ktorymi kazdego dnia coraz wiecej laczy.. Podczas tego pobytu z ojcem Inspektorem nie rozmawialismy juz w cztery oczy, jednak byly z jego strony dwa gesty, bardzo dla mnie znaczace. Pierwszy to, ze w kaplicy wybral miejsce kolo mnie, drugie gdy w Wielka Sobote przygotowal dla mnie Brewiarz z czytaniami i psalmami. Dwa proste gesty, w ktorych mozna odczytac jego troske o mnie. Wlasnie w prostocie jest sila.

Po sniadaniu szybkie dokonczenie ciast, przyjscie animatorow, zbieranie rzeczy i wyjscie w slamsy do oratorium. Jest to po czesci moja idea po czesci moich animatorow. Wiekszosc z nich w Wielki Piatek odegra Droge Krzyzowa i postanowili pokazac ja i naszym dzieciakom. I tak troche smiesznie w sumie, gdyz bez calej inscenizacji ale i mysle osiagneli cel. Dzieciaki mogly poczuc troche smaku tej drogi na Golgote bez odczucia wielkiego strachu. Dobre dla tych szczegolnie malutkich, ktorzy tak niewiele sa jeszcze swiadomi zycia. Potem czesc, ktorej nie moze zabraknac w tym oratorium, gry- jinkana. Skakanie w workach, lowienie cytrynek, rozbijanie balonow z woda. I to obiecane ciasto, jej palce lizac, babka cytrynowa. Potem moje zyczenia juz w naszym gronie animadorow, w domu Señory Paqui, ktora w zasadzie jest czescia tego grona. Dla mnie oni wszyscy: Johana, Naara, Javier, Enrique, José, Ray, Anthony, maly José, Wilsnon, Jeyson, Angel, Terencio, ojciec Dana, Señora Paqua sa moimi animatorami. Wiem, ze duze sa nasze braki, ale wlasnie w grupie jest sila. Uzupelniamy sie nawzajem, ja ktora tak bala sie zostac szefowa tego oratorium i oni, ktorzy nieraz bardzo szara maja przeszlosc i terazniejszosc wlasciwie tez niewiele lepsza. Ale razem, gdy zbierzemy sily przychodzi kolo setki malych rozesmianych dzieciakow, tych mi najdrozszych malych, biednych lobuzow.

Popoludnie jest pelne numerow artystycznych przygotowanych przez dzieciaki z bierzmowania wraz z katechetami. Dla mnie najwaniejszy jest taniec, do ktorego moglam sie troche przyczynic. W zasadzie beze mnie by chyba nie wyszli. Tu zawsze oni przygotowuja sie na ostatnia chwile, brakuje wiele i na koniec przychodzi ta ich wielka trema i uciekaja. Ale tym razem udalo sie ich zebrac, dodac praktyki i odwagi :P Przy zachodzie slonca wyszlo widowiskowo. Nastepnie inscenizacja Ostaniej Wieczerzy, rownie dobra, i Msza Swieta, juz ta prawdziwa Ostatnia Wieczerza. Slynny gest obmycia nog, tu jednemu z chlopakow z bierzmowania przez ojca Inspektora. I po Mszy, przy zupelnym juz zmroku wychodzimy wraz z kilkudziesiecioma dzieciakami w droge. Bedzie to Adoracja Njswietszego Sakramentu w 7 parafiach. Dla mnie chyba najwazniejsze doswiadczenie podczas Triduum Paschalnego. Po czwartej juz parafii bola nogi, jednak jednoczesnie duchem idzie sie coraz lzej. Poznajesz tych dzieciakow, oni ciebie. Jest Hno. Raul, ja, niektorzy animatorzy. Wlasnie w tych kilometrach odczuwa sie jednosc naszej roznorodnosci. A w kazdej z 7 Parafii ten Najwyzszy pod postacia Najswietszego Sakramentu, wsrod kwiatow, bieli baldachimow.. i dla wiekszosci pierwszy raz i dla mnie pewnie jedyny kolo 2 w nocy przez slamsy dochodzimy do Bosconii, gdy juz wszystkie dzieciaki znlazly sie bezpieczne w swych domach.

Wielki Piatek- Droga Krzyzowa. Ulicami slumsow przemierzamy ja, a wsrod nas José grajacy Jezusa. Bardzo wielkie swiadectwo tego chlopaka a mojego animatora. Scena, gdy Jezus spotyka Matke. Tu Johana z takim tragizmem odgrywa bolesc tej kobiety, ze jedno z dzieci stojacych obok zaczyna plakac. I dla mnie samej jest to bardzo gleboka Droga Krzyzowa...

Wielka Sobota jest kulminacja tego dziela Pascua Juvenil. Po pierwsze osobscie dla mnie, gdyz przystepuje do Spowiedzi. Tego dnia zostaja szczegolnie zaproszeni do tego sakramentu mlodzi. I tak wsrod nich czekam na swa kolej. To i dla nich i dla mnie wazne, ze jestem i tu wsrod nich. Padre Pedro jest moim spowiednikiem, mysle, ze bardzo dobrym.

I juz czysta, bez grzechu jestem wsrod Liturgii Ognia i Wody. Nigdy nie zrozumie sie tej ogromnej tajemnicy przyjscia na swiat Chrystusa i oddania sie za nasze grzechy, tu pozostaje wiara. Radosc z jego przyjscia jest ogromna. Wsrod ogniska, smiechu, spiewu i tanca mlodzi oczekujemy Zmartwychwstania Chrystusa.

Peruwianska Pascha tak inna od tej przezywanej w Polsce a zarazem ta sama.


sobota, 14 maja 2011

8.05.2011



Dzis, 8 maja, jest Dzien Matki.
Taki piekny i wyjatkowy... Chyba na calym swiecie istnieje. Matka- takie szczescie jest miec matke. Mam w pamieci Mary- nasza ksiegowa, jej urodziny, gdzie przygotowalismy jej niespodzianke w domu :) jej synow i jej dume z nich, ze to oni sa najwiekszym szczesciem jej zycia. Kobieta, ktora wiele wycierpiala sie przez ich ojca, ktora nieszczesliwie kocha go przez te wszystkie lata i cala swa milosc przelala na swych synow..
Kolejna bohaterka- Señora Paqua, ktora jest niesamowicie silna kobieta, od pierwszych chwil otacza i mnie swa matczyna opieka, gdy w niedziele zawitam na ulicach Villa Kurt Beer by rozpoczac oratorium..
Matka Carlosa i Eliany, najzdolniejszych wychowankow Cetpro. Ona miala odwage wyjsc i zaspiewac piosenke w dniu Matki w Cetpro, mimo braku zdolnosci wokalnych.Kilka chwil wczesniej jej Eliana wyrecytowala wzruszajacy poemat napisany przez siebie. I jej krotka historia jak ja zostawil ojciec dzieci, gdy Carlos mial niecaly miesiac. Jej sila codziennej pracy swymi obiema matczynymi rekami w tym jednym z ostatnich domow w Villa Kurt Beer, gdzie wiekszosc nigdy nie dociera...
I te wszystkie matki, ktorych zabraklo w tym dniu. Jak wiele mych szkrabow przyszlo do Bosconii samych, przygotowali sie wspaniale ( dwuwersowy wierszyk- maly Cristopher, piosenka- nieco niesmialy Andy, brat Romaria, Alexa, ktora tak teskni za Ania.. taniec-Michell, Estrella, pierwsza opiekuje sie druga, gdyz ich matka pracuje w Ekwadorze). Takie moje Villa Kurt Beer.
Jedna dziewczynka przyniosla mi kolorowego kwiatka- feliz Día Mama. Najdrozszy prezent jaki tu dostalam. Bo one wszysktie to moje dzieci przeciez, takie smiejace sie lobuzy. Zawsze im to powtarzam. A ich prawdziwe matki maja dlugie i czesto smutne historie. Bohaterki z Villa Esperanza, Villa Kurt Beer, Peru Canada... Tyle czasto samotnych lat wraz ze swymi dziecmi. Mary nie jest tu wyjatkiem. Jestem z Was dumna i nie potepiam, ze nie wszystkie przyszlyscie, czesto tak zmeczone swa proza zycia.
,,Królu mój, ty śpij, ty śpij, a ja
Królu mój, nie będę dzisiaj spał
Kiedyś tam będziesz miał dorosłą duszę,
Kiedyś tam, kiedyś tam...
Ale dziś jesteś mały jak okruszek,
Który los rzucił nam

Skarbie mój, ty śpij, ty śpij, a ja,
Skarbie mój, do snu ci będę grał
Kiedyś tam będziesz spodnie miał na szelkach,
Kiedyś tam, kiedyś tam...
Ale dziś jesteś mały jak muszelka,
Którą los rzucił nam´´